Zabliźnione serca / Inimi Cicatrizate (2016) [4/10]

plakat Rumuński pacjent

"Zabliźnione serca" to film obyczajowy o studencie chorym na gruźlicę kości, próbującym dojść do zdrowia w rumuńskim sanatorium w latach 30-tych XX w.

Mam mieszane uczucia po obejrzeniu tego filmu. Na plus można mu zaliczyć stylową realizację, świetne zdjęcia, scenografię, kostiumy, grę aktorską, wreszcie niemal dokumentalne przedstawienie ówczesnych metod leczenia, z dzisiejszej perspektywy wyglądających jak kolejna część "Piły". To wszystko sprawia, że film ogląda się z zainteresowaniem, przynajmniej początkowo.

Jednak z drugiej strony, jest on zdecydowanie za długi (trwa prawie dwie i pół godziny); wraz z bohaterem bierzemy udział w powtarzających się czynnościach, zabiegach, wędrówkach szpitalnymi korytarzami. Męczące są również niekończące się mętne dyskusje o filozofii, ówczesnej polityce, popularnych (w Rumunii, jak mniemam) poetach, które z perspektywy Polaka żyjącego 80 lat później nie są ani ciekawe ani wręcz zrozumiałe. Nie przypadł mi również do gustu zabieg przetykania fabuły cytatami z twórczości rumuńskiego pisarza Maxa Blechera. Na motywach jego autobiograficznej powieści został oparty ten film, co w pewnym sensie usprawiedliwia ten pomysł, ale krótkie cytaty, wyjęte z kontekstu i przerywające filmową narrację, sprawiają chaotyczne wrażenie i nijak nie pozwalają docenić kunsztu pisarza.

Jeśli ktoś ma cierpliwość oraz dużo czasu, albo fascynuje go przedwojenna medycyna lub rumuńskie przedwojenne życie społeczne, może obejrzeć. Innym chyba raczej odradzam.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Bez Boga / Bezbog (2016) [3/10]

plakat Sztuka filmowania niczego

Nagrodzony w Locarno dramat obyczajowy. Festiwal w Locarno to chyba najbardziej "arthousowy" z wielkich festiwali, odpowiednik polskich Nowych Horyzontów. Właściwie sam jestem więc sobie winien, że nie uciekłem z krzykiem. Ten film to typowa dla tego festiwalu niestrawna autystyczna piła.

Sama tematyka wydaje się interesująca - ukazanie skorumpowanego, postkomunistycznego państwa w stanie moralnego upadku i społecznego uwiądu. Wszystko tu jest brzydkie i beznadziejne - począwszy od budynków, a skończywszy na ludziach je zamieszkujących. To oczywiście nie jest żaden zarzut - od tej strony film przypomina twórczość nieodżałowanego Aleksieja Bałabanowa, ze sztandarowym "Ładunkiem 200" na czele. Za tę ważną tematykę dodałem filmowi dwie gwiazdki, gdyż inaczej byłoby 1/10. Jednak tam, gdzie geniusz Bałabanow przekuł refleksję nad upadłym światem bez Boga, zasiedlonym przez upadłych ludzi, w chwytający za gardło thriller, grafomanka Petrowa kryminalno-obyczajową intrygę, która teoretycznie stanowi szkielet jej filmu, zamienia w studium kamienno-tępej twarzy głównej bohaterki.

Można i tak. Jak twierdzi reżyserka, w swoich filmach stara się "budować jak największe napięcie poprzez ograniczenie się do pokazania samej istoty rzeczy, jak w poezji haiku. Dzięki temu widz może przeżyć prawdziwie głębokie doświadczenie". Niestety, tym czego ja głęboko doświadczyłem na jej filmie, była potworna nuda. Ten film to nie jest haiku, tylko bazgroł na marginesie powstały podczas rozpisywania długopisu. Oczywiście mam świadomość, że takie kino ma swoich gorących zwolenników (dzień dobry, panie Gutek) - w końcu i ten obraz został obsypany nagrodami. Nikomu nie odmawiam prawa do podziwiania na ekranie niczego. Mam nadzieję, że mnie nikt nie odmówi prawa do mówienia wprost, że dla mnie takie filmy są bezwartościowe.

Czarę goryczy przelała prymitywna metafora Góry Bez Boga. Tu już naprawdę ręce opadają i człowiek zaczyna się zastanawiać o co chodzi twórcy takich filmów. Bo z jednej strony cała historia opowiedziana jest niedomówieniami, półsłówkami, można powiedzieć "obok", niczym na słynnym obrazie "Pejzaż z upadkiem Ikara" Pietera Bruegla. Jest to zrobione - moim zdaniem - w nieudolny sposób, ale OK, taka była koncepcja, rozumiem; czy jej realizacja się udała czy nie, to już jest odrębna kwestia. Ale po tym wszystkim, po tym półtoragodzinnym "nieopowiadaniu", mamy nagle wygarnięty prosto z mostu morał oraz absurdalne zakończenie, które... co ma właściwie pokazywać? Karmę? Boską sprawiedliwość? Naprawdę, pani Reżyserko?

No i na zakończenie gra aktorska. Nagrody za główną rolę pielęgniarki Gany dla Ireny Iwanowej to chyba jakiś ponury żart. No chyba, że chodzi o docenienie umiejętności utrzymania tego samego tępego wyrazu twarzy przez prawie dwie godziny.

Podsumowując, miłośnikom kina "nowohoryzontalnego" mogę ten obraz z czystym sumieniem polecić. Wszystkim innym - szczerze odradzam.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Philadelphia (1993) [1/10]

plakat Emocjonalna pornografia

Co jakiś czas ktoś się bulwersuje: "Co?! Jak to tak?! Jak to jedynka dla takiego wspaniałego filmu?!". Wyjaśniam więc.

W skrócie. Nie cierpię:

1. taniego sentymentalizmu;
2. szantażu emocjonalnego i moralnego;
3. egzaltacji;
4. klasycznego śpiewu operowego / opery klasycznej.

W tym filmie te cztery elementy zostały wymieszane w dużej ilości w niestrawną papkę i solidnie podsypane drożdżami aż spuchły tak bardzo, że to wszystko eksplodowało mi w twarz niczym grubas z "The Meaning of Life".

"Philadelphia" mogłaby śmiało stanąć na jednej półce z socrealistycznymi produkcyjniakami, bo tyle samo w niej artyzmu.

PS.
Z tą operą to oczywiście tylko szczegół, podobnie jak opłatek z "Sensu życia":


[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Olbrzym / Jätten (2016) [6/10]

plakat I cóż, że ze Szwecji

Interesujący dramat obyczajowy, troszeczkę w stylu "Dróżnika", ale dużo cięższy w oglądaniu, zarówno z powodu przygnębiającej atmosfery jak i arthousowo chropowatej narracji. Nie każdemu przypadnie też do gustu doprawienie całości szczyptą realizmu magicznego czy też wyświechtana do cna formuła dramatu sportowego. Co na pewno można zaliczyć na plus to znakomitą muzykę. Również gra aktorska robi wrażenie, biorąc pod uwagę, że dużą część obsady stanowią niepełnosprawni intelektualnie.

Miłośnikom kina skandynawskiego można chyba z czystym sumieniem polecić, za to jeśli ciemno-zimno-depresyjne klimaty to nie twoja bajka, możesz sobie odpuścić.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Rough Night (2017) [2/10]

plakat Tępa noc

Głupawa "komedia", będąca na dodatek żenującym remakiem komedii świetnej ("Very Bad Things"). Przepraszam, że dałem aż 2 gwiazdki, ale kilka razy się uśmiechnąłem. To skandal, że Scarlett Johansson nie dostała za dobrowolny (a może nie?) występ w takim gównie chociaż nominacji do Złotej Maliny. Nominacji, bo nie śledzę kina klasy G i może kto inny się nawet bardziej skompromitował w 2017 r.

Najgorsze w tym wszystkim było nawet nie to, że żarty były w większości głupie, ale że zaczynają się w połowie filmu. Dawno już nie widziałem obrazu, gdzie zawiązanie akcji trwałoby kilkadziesiąt minut i było tak śmiertelnie nudne. Na plus wyróżnia się jedynie niesamowicie seksowna Zoë Kravitz oraz kozacki i – wyjątkowo – bardzo śmieszny epizod z Demi Moore.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Laoúto ilektrikó / Lute Electric (2016) [6/10]

plakat Dla miłośników muzyki

Dokument o facecie, który zbudował lutnię elektryczną. Głównie jego wypowiedzi na temat tego projektu plus sfilmowane pierwsze nagrania w różnych dziwnych miejscach typu opuszczona fabryka. Dla miłośników muzyki powinno to być interesujące - instrument ma oryginalne brzmienie a facet fajnie gra. Innym odradzam, bo poza warstwą muzyczną film nie ma zbyt wiele do zaoferowania.

[ Filmweb ] [ FDB ]

Zazdrość i medycyna (1973) [2/10]

plakat Jaka piękna katastrofa!

Potwornie pretensjonalny melodramat, który byłby nawet całkiem oglądalny (chociaż nie zaszkodziłoby, gdyby fabuła była poprowadzona w mniej chaotyczny sposób), gdyby nie to, że został nakręcony w kompletnie niepasującej stylistyce mrocznego, podlanego surrealizmem thrillera (ewentualnie dreszczowca noir), okraszonego równie mroczną i niepasującą muzyką Kilara. Przez cały seans człowiek ma nadzieję na jakąś fabularną przewrotkę, która usprawiedliwiłaby jakoś to, co widzimy na ekranie. Po czym film kończy się sceną, która wymiotną pretensjonalnością przebija wszystko co było wcześniej, pozostawiając widza z dojmującą ochotą rzucenia kapciem w telewizor.

Film jest dostępny legalnie i za darmo na Jutubie. Jednak sugeruję poczekać, aż zaczną za jego oglądanie dopłacać - wtedy to może mieć jakiś sens.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Oso polar / Polar Bear (2017) [8/10]

plakat Bardzo dobry dramat

Mężczyzna zabiera swoim samochodem dwójkę byłych szkolnych kolegów na doroczne spotkanie klasowe. Podczas podróży przypominają sobie wydarzenia z przeszłości, o których niekoniecznie chcieli pamiętać.

Bardzo dobry dramat o ułomnej pamięci, zemście i przebaczeniu. Polecam.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

William, el nuevo maestro del judo / William, the New Judo Master (2016) [1/10]

plakat Tylko dla gutkofilów

W teorii poetycki film dokumentalny o starzejącym się, zapomnianym, piosenkarzu folkowym. Ale w rzeczywistości festiwalowa "grafomania" bez ładu i składu. Jeśli nie jesteś bywalcem lub fanem Nowych Horyzontów, radzę omijać szerokim łukiem.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

West of Sunshine (2017) [7/10]

plakat Znacie? To posłuchajcie...

Solidny, choć dość schematyczny, dramat obyczajowy. Gwiazdka w górę za wspaniałą klimatyczną muzykę autorstwa Lisy Gerrard z Dead Can Dance.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Beautiful Things (2017) [8.5/10]

plakat Paradokumentalny teledysk

Ostatnio bardzo modne jest w kręgach kina "festiwalowego" kręcenie dokumentów, które nie są dokumentami. W których granica pomiędzy rejestracją prawdziwych wydarzeń a kreacją jest rozmyta. Twórcy często nawet nie próbują naprowadzić widzów na właściwy tor, wyjaśniając lub chociażby sugerując, czy oglądamy fabułę udającą film dokumentalny, czy też udziwniony, ale jednak dokument. Innym modnym wariantem takiego nie-dokumentu jest prezentacja zebranego dokumentalnego materiału w formie poetyckiej (lub często niestety grafomańskiej) impresji zastępującej jakikolwiek komentarz, który by wyjaśniał, co tak naprawdę oglądamy. Bardzo często eksperymenty takie kończą się fiaskiem ("Las letras", "Esa era Dania", "Meteorlar") - często właśnie z powodu owej niejednoznaczności, utrudniającej odbiór filmu i jego interpretację. Są jednak wyjątki, gdzie twórcy wychodzą z takiego eksperymentu obronną ręką ("The Amazing Truth About Queen Raquela", "Makala"). "Beautiful Things" należy na szczęście do tej drugiej kategorii.

Film na pozór przedstawia historie czworga ludzi wykonujących niecodzienne zawody. Van pracuje na polach naftowych w Teksasie. Danilo jest głównym mechanikiem na olbrzymim kontenerowcu. Andrea jest naukowcem, specjalistą od dźwięku, spędzającym znaczną część życia w komorze bezodbiciowej. Wreszcie Vito pracuje w spalarni śmieci. Jeśli komuś przyszedł teraz na myśl znakomity dokument "Workingman's Death" Michaela Glawoggera, jest to oczywiście dobry trop, jednak traktowanie "Beautiful Things" jako li tylko suplementu do tamtego obrazu byłoby wielce krzywdzące dla jego twórcy. Gdyż dla Giorgio’a Ferrero prezentacja tych - w różny sposób - ekstremalnych zawodów jest jedynie punktem wyjścia dla historii, którą chce nam opowiedzieć. Według zamysłu twórcy, elementem łączącym te wszystkie zawody są rzeczy - piękne rzeczy, które my, obywatele "pierwszego świata" namiętnie gromadzimy. Wiele z tych rzeczy powstaje z przetworzonej ropy naftowej. Następnie są one rozwożone statkami z miejsca produkcji po całym świecie. Są one też testowane - między innymi w komorze bezodbiciowej. Wreszcie, po "śmierci", lądują na wysypisku lub trafiają do spalarni, gdzie w ostatnią drogę wyprawia je czwarty bohater filmu. Te cztery historie spięte są klamrą przedstawiającą scenki z życia tzw. zwykłych ludzi, typowej rodziny z klasy średniej, mieszkającej w niesamowicie zagraconym mieszkaniu, pełnym zbędnych bibelotów.

Wiem, wiem, że w powyższym opisie nie ma nic niecodziennego. Czemu więc "paradokument"? Już wyjaśniam. Otóż z tego filmu nie dowiemy się zbyt wiele o szczegółach pracy tych ludzi, gdyż reżysera nie to interesuje. Jego bohaterowie (o których zresztą w wywiadach mówi "aktorzy") są dla niego tylko środkiem do celu, jakim było stworzenie poetycko-muzycznej impresji na temat konsumpcjonizmu. Monologi wygłaszane przez bohaterów nie są po prostu ich zarejestrowanymi wypowiedziami, lecz zostały napisane przez reżysera/scenarzystę, jak twierdzi, na podstawie rozmów z nimi. Podobnie warstwa wizualna zawiera wiele ujęć i całych scen ewidentnie inscenizowanych. Wszystkie elementy dokumentalne są podporządkowane oryginalnej wizji reżysera.

W tym miejscu muszę napisać kilka słów właśnie o reżyserze, gdyż to jego maestrii zawdzięczamy fakt, że ten dziwny eksperyment zakończył się powodzeniem. Przede wszystkim, Giorgio Ferrero jest nie tylko filmowcem, ale również fotografem i kompozytorem. To pierwsze widać w genialnej kompozycji kadrów, która sprawia, że film jest prawdziwą ucztą dla oczu. Jednak dużo ważniejszy jest ten drugi talent pana Ferrero - muzyczny. Jak sam opowiada w wywiadach - muzyka była dla niego punktem wyjściowym przy pracy nad tym filmem, a dźwięki i ich kompozycja są dla niego równie ważne jak słowa. I to widać - o mój Potworze, jak to widać. Film zaczyna się niewinnie, jak zwykły dokument, po czym z minuty na minutę rozkręca się niczym "Bolero" Ravela, by zakończyć się prawdziwym trzęsieniem ziemi - wgniatającą w fotel industrialną symfonią, gdzie dźwięki idealnie współgrają z obrazem, tworząc coś w rodzaju genialnego teledysku, który mógłby być ilustracją jakiegoś utworu Einstürzende Neubauten lub innego zespołu grającego industrial. Połączenie dokumentalnych zdjęć z muzyką nieodparcie nasuwa skojarzenia z osobą Rona Fricke i myślę, że fani twórcy "Baraki" i "Samsary" oraz współtwórcy "Koyaanisqatsi" powinni niezwłocznie dodać "Beautiful Things" do swojej listy "do obejrzenia". Obraz ten polecam jednak każdemu, kto nie boi się oryginalnych wizji i kinowych eksperymentów, ale dla kogo udane eksperymenty to coś innego, niż arthousowe obserwowanie jak aktorom rosną paznokcie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Wersety zapomnienia / Los versos del olvido (2017) [8/10]

plakat Interesująca porcja realizmu magicznego prosto z Chile

Fabuła jest trochę dziwna (udziwniona?), ale film ma naprawdę fajny klimacik, pełnokrwistych i oryginalnych bohaterów i jest świetnie zagrany. Naprawdę warto. Polecam.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Zniknięcie / Napadid shodan (2017) [6/10]

plakat Irańskie "Bonnie and Clyde"

Irańskie "Bonnie and Clyde". Dwoje młodych przestępców próbuje uniknąć konsekwencji popełnionej zbrodni. A zbrodnią tą jest seks przedmałżeński.

Para nastoletnich bohaterów błąka się więc w środku nocy po Teheranie, odwiedzając szpital za szpitalem i próbując uzyskać dla dziewczyny pomoc lekarską bez konieczności przyprowadzania męskiego opiekuna panienki, czyli tatusia - pałającego zapewne w takiej sytuacji żądzą mordu za "zhańbienie rodu".

Film jest przyzwoicie zrealizowany, nie jest arthousową piłą i w sumie ogląda się go nieźle. Mnie jednak trochę przeszkadzała absurdalność problemu, który stanowi oś filmu. To znaczy nie zrozumcie mnie źle - islamska ciemnota jest poważnym problemem i to dla całego świata, nie tylko dla biednych irańskich nastolatków. Ale nie podoba mi się rozłożenie akcentów przez twórców tego obrazu. Film jest bowiem nakręcony tak, jakby problem głównych bohaterów nie był absurdalnym rezultatem religijnej patologii, ale jakbyśmy naprawdę oglądali perypetie dwojga przestępców - w Polsce tak nakręcony film mógłby opowiadać o nastolatkach, którzy potrącili kogoś po pijaku samochodem. Bardzo możliwe, że tylko takie rozłożenie akcentów pozwoliło na prześliźnięcie się przez "moherową" cenzurę, ale ja oceniam to co zobaczyłem, a nie to, co być może twórcy chcieliby powiedzieć, gdyby mogli. Gdy pokazuje mi się z pełną powagą kraj, gdzie lepiej być zgwałconą niż kochać się ze swoim chłopakiem, to oczekuję jednak, żeby przekaz płynący z ekranu mówił mi "pssssttt... wiesz, to chore". Tu tego niestety nie dostrzegłem.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Moja Angelika (1999) [4/10]

plakat Jakoś mnie nie porwał

Pomimo poważnej tematyki, film ten pozostawił mnie obojętnym. I to nie tak, że jestem zimnym draniem pozbawionym empatii. Coś tu niestety nie zagrało jak należy - może nie starczyło talentu lub wprawy debiutującemu reżyserowi/scenarzyście? Nie bardzo jestem niestety w stanie wskazać jakieś konkretne zarzuty poza ogólnym wrażeniem, że film nie zrobił na mnie wrażenia. Przy czym mówię tu o wątku prostytucyjno-miłosnym, w założeniu z pewnością mającym mieć największy ciężar gatunkowy. Bo niestety wątek sensacyjno-pościgowy już wrażenie wywarł i tu mogę z czystym sumieniem wskazać, dlaczego jest on nieudany. Twórcom nie udało się w przekonujący sposób pokazać ani ucieczki ani pościgu - mamy wyłącznie chaos bezładnego szwendania się po krzakach i "zwiedzania" opuszczonych ruder. Brak tu jakiejkolwiek dramaturgii ani logicznego ciągu wydarzeń, który można by w napięciu śledzić. Muszę tu przytoczyć wymianę zdań w jakiej uczestniczyłem podczas oglądania tego filmu, bo ona świetnie oddaje wrażenie, jakie na widzu wywiera ten wątek:

- Gdzie oni teraz są???
- W następnej scenie.


Jeśli poczyta się komentarze na portalach filmowych, to sporo osób chwali muzykę Grzegorza Ciechowskiego, jednak mnie ona również nie przekonała - kilka powtarzających się motywów muzycznych zbytnio się narzuca i szybko zaczynają one męczyć - zwłaszcza dynamiczna melodia podkładana podczas scen akcji jest bardzo denerwująca.

Co na plus? Gra aktorska jest przyzwoita. Poruszony został ważny temat. W sumie całkiem zręcznie został rozegrany wątek rozterek narzeczonego. No i film w sumie daje się oglądać bez bólu, co wcale nie jest regułą w polskim kinie, zwłaszcza tym z lat 90-tych. W wolnej chwili można więc obejrzeć, tym bardziej, że jest dostępny za darmo i legalnie na Jutubie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Dzięcioł (1970) [8.5/10]

plakat Inspiracja dla Barei?

Komedia w stylu Barei, która powstała, zanim sam Bareja zaczął w tym stylu kręcić. "Dzięcioł" powstał w 1970 roku, natomiast pierwszy "barejowski" film - "Poszukiwany, poszukiwana" - Bareja nakręcił w 1972. Oczywiście jest jeszcze drugi film pre-barejowski, zresztą dużo bardziej znany i mimo wszystko lepszy - "Nie lubię poniedziałku" Tadeusza Chmielewskiego - jednak jest on o rok późniejszy od "Dzięcioła", a więc też był wyraźnie inspirowany obrazem Gruzy i Toeplitza.

Moim zdaniem nie ma możliwości, żeby oba te filmy nie miały wpływu na wykrystalizowanie się stylu Mistrza polskiej komedii. Zbyt duży zbieg okoliczności. Nie wydaje mi się też możliwe, żeby Bareja tych filmów nie widział. W czasach peerelowskiej posuchy raczej oglądało się wszystko, bo każdy dobry film na ekranach był jak święto.

A skoro już przy inspiracjach jesteśmy, to sam "Dzięcioł" jest, moim zdaniem, ewidentnie inspirowany o rok wcześniejszym "Polowaniem na muchy" Andrzeja Wajdy. W obu filmach głównym bohaterem jest ciapowaty facet, który przez cały film próbuje nieudolnie zdradzić żonę. Obie żony są z kolei dominujące i trzymają naszych bohaterów pod pantoflem. Wreszcie w obu filmach mamy nawet podobne sceny - jak prześmieszny motyw pojechanej imprezy, na którą trafia główny bohater. Ktoś, kto "Polowania..." nie widział a przeczytał teraz o Wajdzie, może się pukać w głowę - jednak zapewniam, "Polowanie..." to nie wajdowskie kino moralnego niepokoju lecz znakomita zjadliwa komedia. Gorąco polecam.

Z wypowiedzi Wajdy wiadomo, że on sam uważał, że "Polowanie..." mu się nie udało. Można jednak powiedzieć - uwaga, teraz mnie poniesie - że to Wajda stworzył Bareję. Gdyby nie "Polowanie...", nie powstałby "Dzięcioł". Gdyby nie "Dzięcioł", nie powstałoby "Nie lubię poniedziałku". No a gdyby nie "Dzięcioł" i "Nie lubię poniedziałku" nie byłoby stylu Barei, jaki znamy i kochamy.

No dobrze, ale starczy już tych teorii spiskowych. Wracając do "Dzięcioła"... Może dość już o tych inspiracjach? No bo czy to jest w ogóle dobry film? Czy dobrze zniósł próbę czasu? Odpowiedź brzmi: jak najbardziej! Scenariusz może nie powala na kolana siłą samej fabuły i historia słomianego wdowca nie odbiega od średniej dla typowych komedii, ale film aż kipi od "barejowskiego" humoru obecnego w absurdalnych dialogach i surrealistycznych scenach. No i mamy przyjemność obcować z plejadą najlepszych polskich aktorów koncertowo grających nawet w króciutkich epizodach - również niczym u Barei. Dla każdego miłośnika twórcy "Misia" "Dzięcioł" to pozycja obowiązkowa.

Film jest dostępny legalnie i za darmo na Jutubie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Phone Booth (2002) [9/10]

plakat Majstersztyk kina sensacyjnego

Napięcie jak z małej elektrowni, bezbłędny scenariusz i koncertowa gra Farrella. Koniecznie.

Jakoś tak jest, że ograniczona przestrzeń wyzwala w filmowcach niespotykane w innych warunkach pokłady kreatywności. Inny przykład - "Buried".

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Princess and the Frog, The (2009) [9/10]

plakat Disney zaczął dorastać

Dużo lepszy od infantylnego "Tangled". Pierwsza dojrzała bajka Disneya z serii "księżniczkowej". Nie tylko dla dzieci, za to raczej nie dla najmłodszych, bo miejscami dosyć straszna.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Bez daty, bez podpisu / Bedoone Tarikh, Bedoone Emza (2017) [8/10]

plakat Przyzwoity człowiek ma trudniej

Solidny dramat o byciu zżeranym przez poczucie winy. Dupkom jest w życiu łatwiej - nie mają takich problemów.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

W cieniu drzewa / Undir trénu (2017) [9.5/10]

plakat Wojna domowa

Doskonały film - świetnie zagrany, z bardzo dobrym scenariuszem i przekonującymi bohaterami. Nabierający tempa konflikt między sąsiadami przypominał mi trochę fabułę "The War of Roses", co ani trochę nie umniejsza jednak wartości tego obrazu. Niektórym pewnie nie spodoba się zakończenie (mnie się akurat podobało), ale na pewno nie na tyle, żeby ktoś stwierdził, że nie warto było oglądać. Ja gorąco polecam.

A swoją drogą, co jest takiego w tej Islandii, że kręcą tam tyle świetnych filmów? Nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek widział islandzki film, który nie byłby co najmniej dobry. Pył wulkaniczny tak na nich działa, czy co?

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Espèces menacées / Endangered Species (2017) [8.5/10]

plakat Znakomity dramat obyczajowy

Znakomity dramat obyczajowy w stylu Altmana (przeplatające się historie "zwykłych ludzi"), ale pozbawiony altmanowskiej ironii. Co nie jest, broń Potworze, żadnym zarzutem - wyjaśniam tylko czego można się spodziewać. Wyróżnia się świetna gra aktorska, pełnokrwiste postaci, scenariusz również jest bardzo dobry, a historie interesujące i ciekawie poprowadzone. Może tylko dwóm z nich twórcy dali zbyt mało czasu ekranowego (zwłaszcza wątkowi córki wychodzącej za starego zgreda), ale z kolei pozostawiło to więcej miejsca dla trzeciej opowieści - o przemocy domowej, najbardziej z nich przejmującej. Gorąco polecam.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Kolejność uczuć (1993) [5/10]

plakat Czy jest na planie reżyser?

Tytułowe pytanie zadawałem sobie podczas projekcji. No bo gdyby był, to chyba by nakazywał powtórki ujęć dotąd, aż aktorzy zaczną grać. Tak, żeby oglądanie gry aktorskiej (nawet Olbrychskiego) nie wywoływało u widzów bólu zębów.

Niestety to nie jedyny zarzut jaki mam wobec tego filmu. Przede wszystkim okropnie kuleje główna intryga - miłość dwojga głównych bohaterów ukazana jest kompletnie nieprzekonująco, momentami zahaczając o poziom południowoamerykńskich telenowel. Rozkrok reżysera/scenarzysty pomiędzy dramatem a komedią nie pomaga, gdyż przejścia od powagi do zgrywy są zrobione strasznie nieporadnie i całość nie układa się w spójną historię.

Okropnie irytująca jest również muzyka - bardzo narzucająca się i prymitywnie ilustracyjna. Ale to już w sumie drobiazg wobec innych wad tego obrazu.

Czemu więc aż 5 gwiazdek? Gdyż pojedyncze sceny czy tylko ujęcia o charakterze komediowym są autentycznie zabawne i zrealizowane z polotem - co niestety jeszcze potęguje uczucie dysonansu, gdy za chwilę przechodzimy do "Zbuntowanego anioła". Naprawdę szkoda, bo to mógł być dobry film. Zmarnowany potencjał.

Jeszcze jedno - zszokowało mnie, że ten film zdobył dwie nagrody dla najlepszego filmu 1993 r. - Złote Lwy i Złotą Kaczkę. Aż sobie więc sprawdziłem listę polskich filmów, które miały premierę w tamtym roku. Byłem ciekawy, czy reżyser dostał nagrody po znajomości, co nie byłoby znowu takie zaskakujące w Polsce, czy też był to naprawdę tak tragiczny rok w polskiej kinematografii. Spodziewałem się tego pierwszego, ale ku mojemu zaskoczeniu to naprawdę mógł być, o zgrozo, najlepszy polski film 1993 r. A ludzie dziś narzekają na poziom polskiego kina...

Film można legalnie i za darmo obejrzeć na Jutubie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Meteorlar / Meteors (2017) [4/10]

plakat Aaaalllleeee oooo ssooooo chodzi?

Poetycki niby-dokument. Zdecydowanie nie dla każdego (dla mnie też nie za bardzo). Film został wyróżniony na kilku festiwalach, więc takie kino ma swoich amatorów. Muszę zresztą podkreślić, że to nie jest jeszcze ta najniższa półka grafomańskich arthousowych bełkotów.

Mnie w tym obrazie przeszkadzało zbyt wolne tempo narracji (ale już gutkofile będą zachwyceni nic-się-nie-dzianiem) i mętność warstwy poetyckiej, ale przede wszystkim popularna ostatnio maniera kręcenia dokumentu, który nie jest dokumentem. Owszem, oglądamy zdjęcia dokumentalne, sporadycznie słuchamy wypowiedzi jakichś ludzi dotkniętych konfliktem zbrojnym, ale to wszystko jest pozbawione jakiegokolwiek kontekstu. Nie dowiadujemy się absolutnie niczego o tym konflikcie, jego stronach, nawet sytuacji tych ludzi. Wiemy tylko, że "o, tu jest dziura po kulach", "przez tydzień nie było prądu", a "niektórzy sąsiedzi zginęli". Ponieważ film jest turecki i wspomina się w nim o języku kurdyjskim, można domniemywać, że chodzi o konflikt państwa tureckiego z Kurdami, ale sam film nic nam nie mówi na ten temat. Widzowi pozostaje więc śledzenie dłuuuuugich czarno-białych ujęć (skądinąd naprawdę klimatycznych - zwłaszcza fragmenty kręcone w górach, podczas polowania na koziorożce są rzadkiej urody - chociaż, z drugiej strony, pokazują zabijanie zwierząt, więc też nie są one dla każdego) i słuchanie sporadycznie wygłaszanych natchnionych fraz w stylu "chciałabym się zamienić w ptaka i odlecieć". Obawiam się, że wielu widzów może mieć takie marzenie po 20 minutach seansu.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Bug's Life, A (1998) [9/10]

plakat Kolejna świetna animacja nie tylko dla najmłodszych

"Trzej Amigos". Wersja dla dzieci.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Lucy (2014) [4/10]

plakat Co powstanie, gdy reżyser wykorzysta tylko 1% mózgu?

Widać Besson nie oglądał "Kosiarza umysłów", bo może oszczędziłby widzom tego dojmującego uczucia zażenowania. Scarlett Johansson gra koncertowo, film zawiera mnóstwo pierwszorzędnych scen akcji, ale kicz to straszliwy, a głupota aż wyje. Nie jedzcie popcornu, bo podczas finałowej sceny można się porzygać.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Star Wars: Episode VII - The Force Awakens (2015) [9.5/10]

plakat Nowsza nadzieja

Fajny remake "Nowej Nadziei". Rozumiem, że w części VIII First Order będzie kontratakował, aby w części IX wystawić czwartą Gwiazdę Śmierci, tym razem wielkości układu słonecznego. Widowisko było wspaniałe i zapierające dech w piersi i mimo wszystko bawiłem się świetnie, ale DLACZEGO TO MA TĘ SAMĄ FABUŁĘ CO CZĘŚĆ IV????

A gwiazdka w dół jednak bardziej za tego rozciapcianego mydłka o minie zbitego spaniela, który ma niby być przerażającym czarnym charakterem. Chociaż właściwie z Marka Hammilla w pierwszej trylogii też się specjalnie charyzma nie wylewała...

Jak widać, powyższa mikrorecka została napisana przed pojawieniem się na ekranach części VIII i muszę odszczekać to, co napisałem powyżej o roli Adama Drivera. Ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu i zachwytowi, okazało się, że sposób grania Kylo Rena był jak najbardziej przemyślany przez twórców. On miał być takim niezrównoważonym emo-dzieciuchem, co zostało cudownie rozegrane w "Ostatnim Jedi". Uwielbiam się tak mylić.

Seria "Star Wars":
Star Wars: Episode VII - The Force Awakens (2015) [9.5/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Dene wos guet geit / Those Who Are Fine (2017) [1/10]

plakat Nocny koszmar telemarketera

Pełnometrażowy debiut niejakiego (jakoś słowo "filmowiec" nie chce mi przejść przez gardło) Cyrila Schäublina. Chociaż formalnie pełnometrażowy, film ten to tak naprawdę 10-minutowa schematyczna krótkometrażówka o oszustwie na wnuczka połączona z godzinnym zapisem nocnego koszmaru telemarketera. Składa się on niemal wyłącznie z rozmów o cenach taryf telefonicznych, o problemach z dostępem do sieci, o ofertach ubezpieczeniowych, o obsłudze rachunków bankowych, o niepamiętaniu tytułów filmów, aż po dyktowanie haseł do WiFi i numerów paszportów. I potraktujcie poważnie to co piszę, bo nie żartuję, jeśli chodzi o proporcję treści do wypełniacza. Około 10 minut w sumie trwają chociażby dwie sceny z pracy telemarketerów, podczas których obserwujemy i słuchamy, jak dzwonią do ludzi z jakimiś ofertami.

Próbki dialogów:

- UX, 89...
- UX, 89...
- ZN, 16...
- ZN, 16...
- 27, IP...
- 27, IP...
- 63, 19.
- 63, 19.
- Super. Działa. Dzięki.
- Proszę
- Wariactwo, przypomniał mi się teraz ten film. Jaki on miał tytuł? Jest tam taka scena, w której terrorysta podaje hasło drugiemu facetowi. Terrorysta jest przebrany za bankiera i podaje hasło prawdziwemu bankierowi. I ono aktywuje bombę i cały bank wylatuje w powietrze. A w tym czasie dyrektor banku wpada w szał. I to nie ma nic wspólnego z atakiem terrorystycznym. W tym banku mają miejsce niezliczone transfery pieniężne. To duży bank, coś jak Europejski Bank Centralny. I gdy wybucha, wszystkie banknoty i papiery wartościowe, to wszystko zaczyna wirować w powietrzu. Po prostu wariactwo, do tego w slow motion. I muzyka...
- Jaka była ta muzyka?
- To nie była klasyczna muzyka filmowa, raczej coś minimalistycznego. A potem to było jak fajerwerki. Nie wiecie o jakim filmie mówię, prawda?

(20 sekund ciszy)

- Moje połączenie z Internetem jest zbyt wolne. Naprawdę powinno być szybsze.
- Przenieś się do Switzerland Everywhere. Są najtańsi. Płacisz tylko 9.99 miesięcznie i taryfa obejmuje całą Europę.
- Naprawdę?
- Ile Ty płacisz?
- No ja jakieś 39 franków.
- Kurczę, nie mogę pozbyć się z głowy tej melodii. Angielskiego piosenkarza
(nuci przez 20 sekund).
(20 sekund ciszy)
- Znasz ten film? Naprawdę dobry film, który widziałam ostatnio. Jaki on miał tytuł? O dwóch policjantach, którzy się w sobie zakochują. Naprawdę... Już dwa razy go widziałam. Jest świetny.

Jak rozumiem, Schäublin chciał zilustrować to, jak ważne stało się w zachodnim społeczeństwie korzystanie ze smartfonów, jako że w każdej scenie bohaterowie są pochłonięci obsługą telefonów lub tabletów, oraz jak puste stało się nasze życie i jak powierzchowne są relacje społeczne. Szkoda tylko, że jego dzieło jest równie puste i pozbawione znaczenia jak rozmowy o pupie Maryni prowadzone przez jego bohaterów. Przykro mi, że kolega reżyser ma mózg wyprany pracą jako telemarketer i jedyne o czym potrafi opowiadać to swoje rozmowy o niczym z kolegami z pracy, ale nie rozumiem, dlaczego nikt mu nie wytłumaczył, że kręcenie o tychże rozmowach 70-minutowego filmu to nie jest najlepszy pomysł. Może lepiej byłoby się zwolnić i - bo ja wiem - wyruszyć w podróż dookoła świata? Albo poczytać książki? I jak już zdobędzie się jakiś bagaż doświadczeń lub przemyśleń głębszych niż dialog o ustanawianiu połączenia przez hotspot WiFi - wrócić do pomysłu zostania filmowcem?

Oglądanie tzw. kina festiwalowego jest jak chodzenie po polu zaminowanym przez stado krów. I muszę z pewnym podziwem przyznać, że to jest największy krowi placek, w jaki wdepnąłem od dłuższego czasu.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Świąteczna przygoda (2000) [1/10]

plakat A myślałem, że Kevin to gówno...

Na szczęście nie oglądałem i wy też tego nie róbcie - no chyba, że u Miecia Masochisty na Jutubie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

3/4 (2017) [3/10]

plakat Przekleństwo inżyniera Mamonia

Film obyczajowy absolutnie o niczym. Wzorcowe kino "festiwalowe", oczywiście nakręcone statyczną kamerą z równie nudnymi ujęciami. Jedno co na plus, to świetna gra nastoletnich aktorów.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Severina (2017) [4/10]

plakat Rzuć kostką a powiem Ci czy Cię kocham

Film o miłości do książek. Oraz o obsesji na punkcie kobiety. Co jest przedstawione przy pomocy niestety całkowicie absurdalnej i niewiarygodnej fabuły. Szkoda, bo zaczyna się nawet nieźle, przypominając "Nothing Personal" Urszuli Antoniak (a już ten film lekko naginał granice prawdopodobieństwa ludzkiego zachowania).

A co mam na myśli pisząc o rzucie kostką? Zacznijmy od tego, co to jest gra fabularna. Jest to typ gry, gdzie grający wcielają się w postaci, które biorą udział w przygodzie, toczącej się według scenariusza ustalonego przez prowadzącego (tzw. Mistrza Gry) a skuteczność ich działań jest ustalana przez owego Mistrza Gry za pomocą rzutów kostką.

Jest natomiast modyfikacja tej gry, gdzie brak jest scenariusza i Mistrza Gry - wymyślamy sobie postacie i sytuację wyjściową (np. bohaterowie lecą statkiem kosmicznym), a absolutnie wszystko, co spotyka bohaterów, jest ustalane na bieżąco przy pomocy rzutu kostką. Grający umawiają się np. "jak wypadnie 1-2 to napadną nas obcy, jak 3-4 to dolecimy do miejsca przeznaczenia a jak 5-6 to wpadniemy w czarną dziurę i wyrzuci nas w alternatywnym wszechświecie".

Gra ta przypomina mi się za każdym razem, gdy oglądam filmy pokroju "Severiny". Bo postacie w takich filmach nie zachowują się tak jak normalni przedstawiciele gatunku homo sapiens, którymi kierują obyczaje, uczucia, rozum, popędy i tym podobne ludzkie cechy. Bohaterowie postępują, jakby kierował nimi wyłącznie ślepy los - przypadkowy rzut kostką autora scenariusza.

Ona zostaje na noc, zachęca go do pieszczot, po czym (rzucamy kostką):
1. beczy jak koza i zaczyna obgryzać mu kołnierzyk koszuli,
2. odpycha go, oznajmia, że jest lesbijką i wychodzi,
3. na zmianę śmieje się i płacze, gdy on ją pieści, pozostając sztywna jak kłoda,
4. prosi go, żeby się odwrócił tyłem, po czym wypróżnia się na dywan i woła "Teraz! Kochaj mnie!",
5. policzkuje go ale pozwala się dalej pieścić,
6. pierdzi i zaczyna śpiewać arie operowe.

I teraz proszę zgadnąć, co wypadło scenarzyście "Severiny" (albo autorowi powieści, bo film jest ekranizacją - nie mam pojęcia jak bardzo wierną).

Jeśli komuś nie przeszkadza, gdy bohaterowie filmowi zachowują się w niewiarygodny psychologicznie sposób, może dać temu filmowi szansę. Zrealizowany jest sprawnie i w sumie da się oglądać, zwłaszcza jeśli lubi się artystyczne kino nieholiłudzkie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Boogie Nights (1997) [9/10]

plakat Skandalista Dirk Diggler

"Boogie Nights" to pierwszy film P.T. Andersona, jaki widziałem. Bardzo mi się spodobał i reszta twórczości tego pana wylądowała na liście "do obejrzenia", zwłaszcza że gość podobno trzyma poziom. Właściwie wszystkie elementy są tutaj pierwszorzędne - świetny scenariusz, reżyseria, wspaniała gra aktorska plejady znakomitych aktorów, zdjęcia (mistrzowskie kilkuminutowe ujęcia!), montaż, muzyka.

Jakbym już koniecznie miał się do czegoś przyczepić, to chyba do pewnej wtórności tego obrazu - miałem wrażenie, jakbym oglądał sequel o rok wcześniejszego i równie rewelacyjnego "People vs. Larry Flynt". No ale z drugiej strony nikt nie zarzuca kryminałom, że to filmy o detektywach próbujących rozwikłać zagadkę morderstwa. Tutaj to bardziej uderza dlatego, że raczej rzadko powstają filmy obyczajowe o amerykańskim biznesie porno w latach 70-tych. Ale jakby każdy miał być tak rewelacyjny jak "Boogie Nights" albo "Larry Flynt", to ja proszę o więcej.

Czego jeszcze nie rozumiem - i co się w sumie wiąże z powyższym - to zachwytów nad rzekomą oryginalnością i unikalnością stylu Andersona (wiem, widziałem na razie tylko jeden jego film, ale o cechach jego twórczości wyczytałem właśnie w dyskusjach o tym obrazie). Brak konkretnej intrygi biegnącej od punktu A do punktu B, brak puent i morałów, wnikliwość w ukazywaniu przekroju obyczajowego portretowanego środowiska, splatanie wątków przedstawiających luźno powiązane historie wielu równorzędnych bohaterów - to wszystko są cechy twórczości... Roberta Altmana, który to genialny reżyser doprowadził ten styl do perfekcji na kilkadziesiąt lat przed debiutem Andersona. Brawa dla Paula Thomasa za udaną adaptację stylu mistrza i daj Potworze, żeby każdy genialny reżyser miał tylko takich uczniów i naśladowców, no ale nazywajmy rzeczy po imieniu. Anderson nie jest przesadnie oryginalnym twórcą a jedynie(?) genialnym kontynuatorem pewnej filmowej estetyki kina obyczajowego, która już zawsze będzie kojarzyła się z Altmanem.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Valerian and the City of a Thousand Planets (2017) [10/10]

plakat SF porn

Jest takie określenie - "torture porn", które ma (pejoratywnie) określać filmy, których jedyną wartością jest dostarczanie wrażeń osobom lubiącym na ekranie oglądać tortury. Więc niniejszym przyznaję się - ja lubię oglądać tzw. "space opery". Filmy w stylu "Gwiezdnych wojen", z bogactwem obcych ras, światów, walk kosmicznych. Uwielbiam "5 element", "Strażników galaktyki", "Avatara", seriale "Gwiezdne wrota" i "Firefly". I "Valerian" to takie właśnie "SF porn" - po prostu 2-godzinny orgazm dla kogoś takiego jak ja.

Bardzo się bałem tego filmu, bo przecież ostatni obraz w tym gatunku, który wyszedł spod ręki Luca Bessona (którego pokochałem za "Wielki błękit", "Nikitę", "Leona" i "5 element" właśnie), to tragiczne "Lucy". Tymczasem tutaj Besson rozwalił system. Odzyskał mój dozgonny szacunek, choćby nakręcił teraz 20 filmów pokroju "Lucy". Fabuła "Valeriana" jest trochę komiksowa / papierowa / dziecinna, no ale tego można było z góry się spodziewać i takie filmy jak "Avatar", "5 element" czy "Strażnicy galaktyki" to też niekoniecznie jest kino moralnego niepokoju. Ale jest owa fabuła dużo lepsza niż się obawiałem. Oglądanie nie boli, a bogactwo świata, który Besson wykreował na ekranie, i oryginalność wizji... po prostu zwalają z nóg! Wg. mnie te elementy przebijają "Strażników...", zjadają na śniadanie "5 element" i są porównywalne tylko z "Avatarem" (uwaga - to nie jest aż tak dobry film jak "Avatar", bez przesady - mówię o jakości wykreowanego świata tylko) i światem "Gwiezdnych wojen" (ponownie - tylko o świecie mówię).

Wady? Że jednak fabuła jest dziecinna. Główny bohater jest totalnie bezbarwny (bo już jego partnerka, grana przez Carę Delevingne, daje radę) - brakuje strasznie kogoś na miarę Bruce'a Willisa z "5 elementu" - kogoś, kogo charyzmę widzimy na ekranie, a nie tylko nam się o niej mówi; kto, że przytoczę cytat z mojego ukochanego "Leona": "looks serious". Tymczasem filmowy Valerian (tragicznie obsadzony Dane DeHaan) wygląda jak wiejski głupek. Co jeszcze? Głupi i denerwujący jest wątek "miłosny" a właściwie to nawet nie miłosny tylko "końskich zalotów" (no tak - film dla 12-latków w końcu). No i wreszcie niektóre (ale tylko niektóre) wątki trochę nie trzymają się kupy, jak się nad nimi zastanowić (ale istnieje duża szansa, że przy tempie akcji nie będziecie mieli na to czasu - to nie "Prometeusz", gdzie głupota aż wyje z ekranu).

Pomimo tych wad ja daję 10/10 i serducho, bo mój wewnętrzny 12-latek oglądał z opadniętą szczęką i wypiekami na twarzy jak 30 lat temu pierwsze/piąte* "Gwiezdne wojny". I żebyśmy się dobrze zrozumieli – moje "10" nie oznacza, że ten film jest doskonały – nie jest. Ale zapewnia tak olbrzymią dozę pierwszorzędnej rozrywki dla miłośników "SF porn", że po prostu nie mogę dać mniej.

*) Tak, dla mnie pierwsze - ja jako pierwsze oglądałem właśnie "Imperium kontratakuje".

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Labirynt fauna / El laberinto del fauno (2006) [10/10]

plakat Arcydzieło

Zapierająca dech w piersiach wizja, poruszająca fabuła. Prawdziwa uczta dla oczu i serca. Koniecznie!

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Więzień nienawiści / American History X (1998) [8/10]

plakat Raz w pupę to nie gej...

Bardzo dobry, chociaż przemiana głównego bohatera, pomimo genialnej gry Nortona, pozostaje w sferze deklaracji. A to trochę zmniejsza siłę rażenia historii.

Muszę jeszcze wspomnieć o polskim tytule. Zwykle polskie tytuły, gdy nie są dosłownym tłumaczeniem oryginału, są żenujące. Zdarzają się jednak wyjątki - i oto jeden z nich. Polski tytuł nie dość, że jest świetny, to na dodatek jest dużo lepszy od wydumanego oryginału.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Master and Commander: The Far Side of the World (2003) [10/10]

plakat O mój Thorze, jakie to było dobre!

Spodziewałem się, że mi się spodoba, ale i tak przeszedł wszelkie moje najśmielsze oczekiwania. Rasowe kino wojenno-morsko-przygodowe, które zapewnia więcej rozrywki i emocji niż wszystkie filmy o piratach razem wzięte. Realistyczne ukazanie życia na okręcie, dowodzenia, prowadzenia bitew morskich, zapierające dech w piersiach sceny batalistyczne. No i wątek naukowo-przyrodniczy darwinopodobnego doktora, który o dziwo wcale nie kłóci się z główną linią fabularną, tylko stanowi dla niej wdzięczny kontrapunkt i interesująco ją uzupełnia. Po prostu majstersztyk - arcydzieło w swoim gatunku.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Godfather: Part III, The (1990) [9/10]

plakat A właśnie, że wcale nie gorszy!

Sofia jest bolesna wielce, ale intryga wyczesana w kosmos a napięcie w scenie finałowej jonizuje powietrze w całym mieszkaniu.

Wszystkie trzy filmy kończą się sceną masowej egzekucji przeciwników, ale ta z części III, dzięki jej sprawnemu połączeniu ze sceną zamachu w operze jest zdecydowanie najbardziej emocjonująca. No i wątek, że prawdziwa mafia, przy której Michael Corleone to mały żuczek, kryje się w Watykanie i we włoskiej polityce, jest bardzo smakowity i realistyczny.



Seria "The Godfather":
The Godfather (1972) [9/10]
The Godfather: Part II (1974) [9/10]
The Godfather: Part III (1990) [9/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Ice Age 3: Dawn of the Dinosaurs (2009) [7/10]

plakat Wyjątkowo wyrównana seria

Trzecia część nie spuszcza z tonu - moim zdaniem jest równie dobra co poprzednie.

Seria "Ice Age":
Ice Age (2002) [7/10]
Ice Age 2: The Meltdown (2006) [7/10]
Ice Age 3: Dawn of the Dinosaurs (2009) [7/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Godfather: Part II, The (1974) [9/10]

plakat Wybacz Robert... 1:0 dla Ala

Znakomity. Równie dobry co część I. Dalej jednak nie rozumiem co one robią w TOP 10 na portalach filmowych.

Seria "The Godfather":
The Godfather (1972) [9/10]
The Godfather: Part II (1974) [9/10]
The Godfather: Part III (1990) [9/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Ice Age 2: The Meltdown (2006) [7/10]

plakat Równie dobry co część pierwsza

II część trzyma poziom. Himalaje sztuki filmowej to nie są, ale seria zapewnia całkiem solidną porcję godziwej rozrywki nie tylko dla najmłodszych.

Seria "Ice Age":
Ice Age (2002) [7/10]
Ice Age 2: The Meltdown (2006) [7/10]
Ice Age 3: Dawn of the Dinosaurs (2009) [7/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Ice Age (2002) [7/10]

plakat Ice Shrek

Nie rozumiem szału na punkcie tego filmu. Sympatyczny, ale nie umywa się do innych współczesnych animacji (nie tylko) dla dzieci. No i ta bezczelna zżynka ze "Shreka"...

Seria "Ice Age":
Ice Age (2002) [7/10]
Ice Age 2: The Meltdown (2006) [7/10]
Ice Age 3: Dawn of the Dinosaurs (2009) [7/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Casum / Rage (2011) [1/10]

plakat Trudne sprawy po ormiańsku

Znalazłem przypadkowo na Jutubie. Próbowałem obejrzeć z ciekawości. Nie da się. Poziom paradokumentów z Polshitu. Aha, jest tylko po ormiańsku. Nie, nie znam ormiańskiego, ale poziom tej produkcji da się ocenić i bez tego.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

My First Highway (2016) [7/10]

plakat Jego pierwszy film

Interesujący dramat o dorastaniu. Może niektóre działania bohaterów nie do końca przekonują, ale z drugiej strony ludzie są różni i nie mam takich doświadczeń jak główni bohaterowie. Jestem gotów przymknąć na to oko, bo film jest znakomicie zrealizowany i naprawdę fajnie się go ogląda. Przede wszystkim jest on bardzo dobrze zagrany przez chłopaka, który występuje w głównej roli (Aaron Roggeman) i właściwie przez cały film przebywa w kadrze. Młodzian doskonale to udźwignął i udało mu się przekonująco pokazać rozwój postaci.

A skoro już mowa o kadrze - nie będę "My First Highway" oglądał po raz drugi tylko po to, żeby potwierdzić moje podejrzenia, ale wydaje mi się, że obraz ten został celowo nakręcony w ten sposób, aby twarze rodziców głównego bohatera (a właściwie wszystkich dorosłych) pozostawały poza kadrem lub przynajmniej były w tle pozbawione ostrości (jeśli planujecie ten film obejrzeć, koniecznie zwróćcie na to uwagę - a następnie potwierdźcie moje wrażenie lub wyprowadźcie mnie z błędu). Jest to bardzo interesujący zabieg, pokazujący odrębność światów dorosłych i nastolatków. Wrażenie zrobiło na mnie również udźwiękowienie, gdyż w niektórych scenach wiele dzieje się poza kadrem, ale pomimo celowo nieruchomej kamery cały czas uczestniczymy w przedstawionych wydarzeniach, dzięki dochodzącym spoza kadru odgłosom. Świetnie to zostało zrobione.

"My First Highway" jest pełnometrażowym debiutem reżysera/scenarzysty Kevina Meula. Oby każdy twórca robił od początku filmy na takim poziomie i z taką świadomością materii filmowej. Szacun.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Kobiety bez wstydu (2016) [1/10]

plakat Reżyser bez wstydu

Wstydu trzeba nie mieć, żeby coś takiego nakręcić. Jak ktoś nie wierzy, to Mieciu Masochista chętnie wytłumaczy co i jak.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Godfather, The (1972) [9/10]

plakat 1:0 dla Scorsese

Świetne kino gangsterskie, ale miejsce w "Top 10 najlepszych filmów" na portalach filmowych to moim skromnym zdaniem gruba przesada. Przeszkadza trochę rwana narracja i - jak przypuszczam - skróty, które zostały poczynione wobec książkowego pierwowzoru. Poszczególne "rozdziały" są oderwane od siebie i nie za bardzo chcą się zejść w jedną całość, pomimo tego, że przez film przewija się niby jeden główny wątek.

Weźmy na przykład scenę w Las Vegas i poprzedzającą ją scenę gangsterskiej narady - jest ona oczywiście ważna z punktu widzenia rozwoju postaci Michaela Corleone, ale o co chodziło z tymi "przenosinami" do Las Vegas? Dlaczego niby w Nowym Jorku zaczynał im się palić grunt pod nogami? Przecież dwie sceny wcześniej został zawarty pokój z resztą gangów. Tego wszystkiego się nie dowiadujemy. I proszę mi tutaj nie zamieszczać odpowiedzi na powyższe retoryczne pytania, bo ja tylko opisuję moje uczucia, które towarzyszyły mi podczas seansu. A wrażenie miałem takie, jakbym oglądał pokaz slajdów. Pięknych slajdów, będących dziełem genialnego fotografa, jednak oderwanych od siebie i nie układających się w spójną historię.

Moim zdaniem, chociażby "Goodfellas" jest dużo lepszym filmem. A porównania są jak najbardziej uzasadnione, bo oba obrazy są w sumie bardzo podobne. "Ojcu chrzestnemu" nikt oczywiście nie zabierze miejsca w panteonie kamieni milowych kinematografii, przede wszystkim z uwagi na absolutnie nowatorskie jak na tamte czasy, przyciemnione, klimatyczne zdjęcia, ale również pełnokrwiste postaci świetnie wykreowane przez genialnych aktorów czy wreszcie niesamowity przewodni motyw muzyczny Nino Roty. Ale najlepszy film w ogóle? Ze scenariuszem tak dalekim od ideału? Proszę was...

Seria "The Godfather":
The Godfather (1972) [9/10]
The Godfather: Part II (1974) [9/10]
The Godfather: Part III (1990) [9/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

W głowie się nie mieści / Inside Out (2015) [10/10]

plakat W głowie się nie mieści!

Nie-wia-ry-god-ne. Jeden z najlepszych filmów, jakie widziałem w życiu. Ogólnie, a nie tylko kreskówek.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Thé au harem d'Archimède, Le / Tea in the Harem (1985) [2/10]

plakat Zabawy zwierząt i parada atrakcji we francuskich slumsach

Film "Le thé au harem d'Archimède" Mehdi Charefa jest jednym z pierwszych przedstawicieli tzw. kina beur, a więc kina tworzonego przez arabskich imigrantów we Francji. Samo słowo "beur" jest potocznym określeniem Araba. Nie jest to formalnie pierwszy obraz w tej stylistyce, jest jednak pierwszym, który uzyskał uznanie zarówno publiczności jak i krytyki. Z dzisiejszej perspektywy jest to trudne do pojęcia i może to chyba wyjaśnić tylko postkolonialna trauma francuskiego społeczeństwa związana z poczuciem winy za "grzech kolonializmu" - lub może zachwyt odmiennością tematyki?

A dlaczego trudno ówczesny zachwyt wyjaśnić? Gdyż jest to obrzydliwy i bezwartościowy film. Przedstawia nieudolnie pozlepiane scenki z życia czy też raczej wegetacji francuskiego i arabskiego dresiarstwa w blokerskich slumsach. Pozbawione właściwie fabuły slajdy ilustrują totalną patologię. Nasi „zbuntowani” bohaterowie piją alkohol, palą, kradną, biją, uprawiają seks z prostytutkami, pijaczkami spod bloku oraz żonami sąsiadów, zajmują się stręczycielstwem i zwykłym bezinteresownym wandalizmem. Co gorsza, przedstawione jest to, jakbyśmy oglądali zwykły film obyczajowy o życiu francuskich nastolatków, buntujących się przeciwko autorytetom, bo "matka ciągle krzyczy". Nie mówię, że każdy film musi nieść prostacki morał i być umoralniającą rozprawką - jestem jak najdalszy od tego. Ale sposób w jaki ukazane są perypetie bohaterów w tym filmie wywołuje obrzydzenie i zażenowanie. Można pokazywać przygody degeneratów, ale to musi mieć jakiś cel, do czegoś prowadzić - dobry przykład mamy w genialnej i również francuskiej "Nienawiści", która gdyby nie to, że nakręcona przez Francuza, byłaby sztandarową przedstawicielką kina beur. Na marginesie - widziałem w sieci porównania tego filmu z "Nienawiścią" właśnie. Nie mieści mi się w głowie, jak można zestawiać ze sobą te dwa filmy pod względem jakości (no chyba, że właśnie na zasadzie przeciwieństwa), bo dzieli je przepaść. To jakby pisać, że obraz Gracjana Roztockiego jest porównywalny z obrazem van Gogha, dlatego że na obu są słoneczniki.

Jednak gwoździem do trumny tego obrazu jest żałosne usprawiedliwianie patologii rzekomym odrzuceniem tych ludzkich śmieci przez burżuazyjne społeczeństwo. Co jest nam ukazane w jednej - tak, jednej - prostackiej scenie w urzędzie pracy. Scenie na poziomie socrealistycznego produkcyjniaka. Arabowi odmawia się zatrudnienia z powodu wymyślonej wady wzroku, po czym przyjmuje się z otwartymi ramionami Francuza z denkami od butelek na oczach. Ach, jakie to subtelne... Już nawet nie wspominając o tym, że tuż przedtem rzeczony Arab daje do zrozumienia, że nie ma zamiaru przyjąć francuskiego obywatelstwa, gdy urzędnik sugeruje, że ułatwiłoby mu to znalezienie pracy. A więc jest typowo - integracja nie, ale rączka po kasę i owszem, bo mi się należy, a jak nie, to będę was okradał i palił wam samochody.

Wszystkie te sceny są oderwane od siebie, nie łącząc się w żadną sensowną opowieść, jakbyśmy oglądali ilustrowaną wersję kodeksu wykroczeń. Może wynika to z tego, że film jest nieudolną ekranizacją powieści (bo to jest ekranizacja), ale to niczego nie usprawiedliwia. Każdą książkę da się dobrze sfilmować, jeśli tylko ma się talent.

I jeszcze jedno, bo powoli zaczyna mnie to intrygować - chodzi mianowicie o francuską fascynację patologią i tejże patologii usprawiedliwianie lub przynajmniej traktowanie jej jako czegoś normalnego. Wymienię tu tylko jeden film - zresztą jeden z najobrzydliwszych filmów, jakie widziałem w życiu - bo "Le thé au harem d'Archimède" jest niemalże jego remakiem. Mowa o "Les valseuses". Najwyraźniej z tym narodem było coś poważnie nie ten tego już co najmniej od dziesięcioleci. Les valseuses nie jest również filmem o imigrantach, tylko o rodzimych degeneratach, nie jest to więc kwestia patologii przynależnej do kina beur. Został też nakręcony 11 lat wcześniej.

A, prawie bym zapomniał. Polski tytuł. Człowiekowi, który go wymyślił, powinno się wytatuować na czole "Nie umiem tłumaczyć tytułów". "Le thé au harem d'Archimède" to gra słów, co jest zresztą dobitnie wyjaśnione w filmie i na polski powinno zostać przełożone jako np. "Zatwardzenie Archimedesa" lub "Brawo Archimedes". Filmu nie oglądałem na szczęście z polskim tłumaczeniem, ale bardzo jestem ciekawy, czy w tejże scenie tłumacz też każe bohaterom opowiadać o herbacie w haremie...

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Narkotyk / La horse (1970) [6/10]

plakat Pochwała zła

Tylko niezły. Beznadziejne sceny akcji, żenujący montaż, kulejąca intryga, fatalne zakończenie. Na plus wspaniała gra Jeana Gabin i ciekawa warstwa obyczajowo-psychologiczna.

Tylko co jest nie tak z tymi Francuzami? To już któryś z kolei obejrzany przeze mnie francuski film, w którym patologia jest prezentowana jako coś normalnego*. Tu jest wręcz gloryfikowana - i proszę mi nie pisać, że jest jedynie obiektywnie pokazana, bo pewna scena z końca filmu dobitnie pokazuje, że twórcy sympatyzują z głównym czarnym charakterem. I nie chodzi tu o prosty fakt, że zło tryumfuje, bo to mamy w wielu filmach. Chodzi o to, że ów tryumf zła prezentowany jest widzowi jako happy end. Brzydzi mnie coś takiego. Ciekawe czy kino francuskie było jedną z inspiracji Olivera Stone'a gdy kręcił obrzydliwych "Urodzonych morderców".

*) Inne przykłady to "Les valseuses" lub "Le thé au harem d'Archimède".

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Eva no duerme / Eva Doesn't Sleep (2015) [7/10]

plakat Arthousia jest uleczalna!

Dziwny film, z dziwną, szczątkową i pretensjonalną fabułą, ale niezwykle klimatyczny. Znakomicie sfilmowany, ze świetną grą aktorską i hipnotyzującą muzyką.

Olbrzymie zaskoczenie, że twórca takiego arthousowego gówna jak "Salamandra" jest zdolny do stworzenia rasowego filmu, wprawnie korzystającego ze wszystkich patentów, które kreują filmową magię i czynią kino - kinem. Jakiś kurs filmowy ukończył w międzyczasie, czy co? Szok.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Thin Red Line, The (1998) [1/10]

plakat "Dlaczego cesarz jest nagi, mamusiu?"

Ktoś mnie spytał dlaczego tak mało. Już odpowiadam.

No mnie zdarza się filmy surowo oceniać - tak już mam. Nie jestem z tych, którzy "1" mają zarezerwowane dla kina klasy "G", a wystarczy że są ładne zdjęcia czy cuś i już czują się w obowiązku dać wyżej. Szczegółowo tego nie wyjaśnię, bo widziałem go kilkanaście lat temu, ale pamiętam, że ledwo dałem radę go dooglądać do końca i zrobił na mnie wrażenie totalnej grafomanii. Nie, to nie jest film poetycki. To jest film grafomański.

Zwróćcie uwagę, że ostatnie filmy Malicka potrafią wyśmiewać nawet krytycy i zdarza im się używać dokładnie tego słowa - "grafomania". Pseudointelektualny bełkot i pusty nadmuchany do granic pęknięcia pretensjonalny balon (tak czytałem w recenzjach - któryś został nawet bodajże wygwizdany na pokazie premierowym w Cannes). Dlatego przywołuję "Nowe szaty cesarza", bo lubię sobie megalomańsko myśleć: "No, Katarakty, już wtedy się na nim poznałeś, gdy inni się jeszcze zachwycali: Aj waj, jakie to mądre i poetyckie, nic nie rozumiem, ale jakie to głębokie". Może to zbyt surowa ocena wynikająca z rozczarowania, bo nastawiałem się na "Szeregowca Ryana" - genialny film wojenny, a dostałem pseudointelektualną bełkotliwą piłę. No ale czasu już nie cofnę, żeby jeszcze raz obejrzeć, a wrażenia z tamtego seansu to 1/10.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

King of California (2007) [8/10]

plakat Świetny komediodramat

Świetny komediodramat o facecie z chorobą afektywną dwubiegunową, koncertowo zagrany przez Michaela Douglasa. Może trochę niepotrzebny wątek przygodowy - ciut to zgrzytało na łączach. Ale to drobiazg i bardzo nie przeszkadza. No i w sumie wątek ten jest bardzo zabawny. Zdecydowanie polecam.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]