Żona (2017) [9/10]

plakat "Behind every great man is a great woman"

Świetny dramat; wbrew niektórym opiniom silny nie tylko mocą genialnych kreacji aktorskich (nie tylko jak zawsze bezbłędnej Glenn Close ale i znakomitego Jonathana Pryce’a), ale również świetnie napisanej historii i precyzyjnej reżyserii. Pomimo krótkiego jak na dzisiejsze czasy metrażu, twórcom udaje się zawrzeć w filmie wszystko co trzeba, aby opowieść mogła właściwie wybrzmieć. Postaci są bogate i zniuansowane a historia wcale nie taka oczywista jak wydaje się to na początku.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Outlander (2014-) [5/10]

plakat Straszny harlequin

Zaczyna się jak świetny serial fantastyczno-historyczno-przygodowy, ale szybko zamienia we wzdychanie Biednej Białogłowy do Czułego Barbarzyńcy, o poziomie psychologicznej wiarygodności południowoamerykańskich oper mydlanych. Daję aż 5/10 za świetne zdjęcia, przepiękne lokacje, muzykę, wiarygodną scenografię i ogólnie wszystkie elementy tła, łącznie z używaniem języka szkockiego. Szkoda, że fabuła nawet nie zbliża się do tego poziomu.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Ostatnia rodzina (2016) [8/10]

plakat Dysfunkcyjna rodzina

Mało było chyba w ostatnich latach filmów tak kontrowersyjnych jak "Ostatnia rodzina". I to – niespodzianka! – z powodów innych niż zwykle. Nie chodzi o krytykę religii, nadmiar wyuzdanego seksu, brutalność czy politykę, a o to, że pewien człowiek został pokazany jako większy wariat niż w rzeczywistości. Problem w tym, że człowiekiem tym był Tomasz Beksiński, znakomity tłumacz, dziennikarz muzyczny, ale przede wszystkim prezenter radiowy, który swoją osobowością zaczarował kilka pokoleń radiosłuchaczy. Nocne audycje Tomka miały charakter niemalże parareligijnych misteriów, a rzesze fanów są zafascynowane jego postacią nawet 20 lat po jego śmierci.

Z pozoru, dla osób postronnych, Tomasz Beksiński był brylującym na salonach wśród rzeszy wyznawców elokwentnym czarusiem, człowiekiem sukcesu. Jednak w duszy, dla jego bliskich oraz osób, które zadały sobie trud, aby wczytać się w jego felietony lub posłuchać ze zrozumieniem jego audycji, Tomek był głęboko zaburzonym, egoistycznym, neurotycznym i nieszczęśliwym człowiekiem z głęboką depresją (a niektórzy twierdzą, że wręcz chorobą afektywno-dwubiegunową). Skąd więc te kontrowersje? Otóż stąd, że ojciec Tomka, sławny malarz Zdzisław Beksiński, kompulsywnie filmował życie rodzinne kamerą VHS i sporo takich nagrań jest dostępnych do obejrzenia w Internecie. Tymczasem kreacja grającego Tomasza Dawida Ogrodnika drastycznie odbiega od tego, co możemy w każdej chwili zobaczyć na oryginalnych nagraniach. Dziwaczne zachowania Tomasza, jego tiki, wybuchy gniewu są tutaj karykaturalnie przerysowane. I tego fani dziennikarza nie mogą zrozumieć ani wybaczyć.

Muszę przyznać, że w dużej mierze rozumiem ich rozgoryczenie, gdyż przerysowanie zachowań Tomasza jest uderzające i również nie pojmuję tej decyzji artystycznej. Uważam ją za błędną i nie przekonuje mnie tłumaczenie w stylu "chcieliśmy, żeby to była uniwersalna historia a nie dosłowne odegranie dziejów rodziny Beksińskich". Jeśli tak, to przecież nikt nie bronił twórcom nakręcić filmu fabularnego o dysfunkcyjnej rodzinie Kowalskich z głęboko zaburzonym synem na pograniczu autyzmu. Ale jeśli kręcimy film o Beksińskich, ma to niby być film biograficzny, z wielką dbałością odtwarzamy każdy szczegół wnętrza peerelowskiego mieszkania, aktorom każemy dokładnie odgrywać uwiecznione na kasetach VHS sceny – i tylko jeden Dawid Ogrodnik w tym niemal dokumentalnym obrazie odtwarza jakąś niepojętą karykaturę swojej postaci, to ja tego nie rozumiem i nie kupuję.

Proszę mnie jednak nie zrozumieć źle – kreacja Ogrodnika jest sama w sobie znakomita i gdyby on grał autystycznego Adama Kowalskiego, nikt nie powiedziałby o niej złego słowa. No ale to miał być Beksiński... A nie jest. Z tyłu głowy pojawia się zresztą nieprzyjemna myśl, że może rzeczywiście plan zakładał nakręcenie uniwersalnej historii, a Beksińscy pojawili się w tej układance tylko po to, żeby za pomocą sławnych bohaterów lepiej sprzedać swój film… Jeśli taka właśnie była motywacja twórców, to bardzo nieładnie z ich strony.

Pomimo tych zarzutów, w mojej ocenie film się broni. Jestem w stanie przejść do porządku dziennego nad tą absurdalną niespójnością, a prawie każdy inny element tego obrazu jest znakomity. Wspaniała gra aktorska Andrzeja Seweryna, który – zupełnie inaczej niż Ogrodnik – praktycznie staje się Zdzisławem Beksińskim czy przejmująca kreacja Aleksandry Koniecznej jako Zofii Beksińskiej zachwycają. Podobnie wielkie wrażenie robi scenografia i pietyzm, z jakim udało się oddać realia szaro-burej peerelowskiej egzystencji. Zdjęcia i muzyka (twórcom udało się pozyskać szereg ulubionych przez Tomka przebojów) dopełniają rewelacyjnej całości.

A czy historia rzeczywiście jest uniwersalna? No cóż, ma rację Zdzisław mówiący w pewnym momencie, że "każdy ma jakieś ukryte potrzeby, tylko straszliwie boi się ich ujawnienia", czy to będzie członek PiSu marzący o innym członku czy lewicowa działaczka skrycie gardząca Afrykańczykami. Opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie jest nakręcona z maestrią i głęboko poruszająca sama w sobie, bez odwoływania się do biograficznego kontekstu. Chociaż mam wrażenie, że dla osób nieznających w ogóle historii Beksińskich, film ten może być miejscami nieczytelny – zwłaszcza jego ostatni rozdział. Kim są ci ludzie, którzy nagle pojawiają się w domu Beksińskich? O co tu w ogóle chodzi? Ja wiem, ale ktoś, kto siada, żeby obejrzeć "uniwersalną historię"? Czy on też będzie rozumiał? Mam wątpliwości. Z drugiej strony, w anglojęzycznym Internecie nie brak głosów w stylu "fakt, że to film o jakimś nieznanym nikomu malarzu w niczym nie przeszkadza".

Jedyne zarzuty (poza kreacją Ogrodnika), jakie mam do tego filmu, dotyczą właśnie scenariusza. Wg. mnie historia tragicznych losów rodziny Beksińskich została opisana trochę po łebkach. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że twórców ograniczały ramy czasowe, gdyż film nie może trwać 5 godzin, jednak chęć przedstawienia zbyt wielu epizodów sprawiła, że są one pokazane – moim zdaniem – zbyt skrótowo; niektóre ograniczone wręcz do kilkudziesięciosekundowych, ledwie zarysowanych urywków. Może można było z niektórych wątków zrezygnować – np. z ledwie liźniętego motywu relacji z Piotrem Dmochowskim, która w dodatku odstaje od reszty poruszonych tematów? W zamian można było pogłębić wątek relacji rodziców z synem, przedstawić bliżej jego dość nieudane – a na pewno mające wpływ na finał historii – życie uczuciowe, czy wreszcie rozwinąć końcowy epizod filmu…

Każdemu, kto nie jest jednak wyznawcą kultu Tomka Beksińskiego, gorąco polecam "Ostatnią rodzinę". Na mnie film zrobił olbrzymie wrażenie, tym bardziej, że jest to dzieło reżysera-debiutanta.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Kler (2018) [9.5/10]

plakat Smarzenie w piekle

"Słyszymy nieraz, że to często wyzwala się ta niewłaściwa postawa, czy nadużycie, kiedy dziecko szuka miłości. Ono lgnie, ono szuka. I zagubi się samo i jeszcze tego drugiego człowieka wciąga"
~arcypedoskup Józef Michalik

***

"Ale mamy i dzieci 10-letnie, trochę starsze i znam przypadki, gdzie ich życie intymne potrzebowało wcześniejszego zaspokojenia. Same dzieci wchodziły do łóżek dorosłych, chcąc być spełnionym. I to był wybór dziecka. [...] w pojedynczych przypadkach świadomość niektórych dzieci może być bardzo dorosła, dojrzała. Są to niewątpliwie wyjątki, niemniej jednak one są. Trzeba wiedzieć, że reguły są regułami, natomiast odstępstwa w jedną, jak i w drugą stronę istnieją. Postawienie takiej tezy, że czasami dzieci prowokują do czegoś, nie jest też tak do końca bezpodstawne."
~ks. ped. Ireneusz Bochyński

***

Radni PiS i klubu "Przyjazny Kraków" pod naciskiem zakonu Dominikanów zmienili zapisy planu, który miał chronić przed intensywną zabudową jeden z korytarzy przewietrzania miasta. Teren, o którym mowa należy do duchownych. Teraz będzie mógł tam powstać kompleks biurowy wysoki na 55 metrów. Za zmianami korzystnymi dla zakonników Rada Miasta zagłosowała praktycznie jednogłośnie.

***

"Jeśli jednak, na odwrót, rozpoczniecie od oświecania Księży, dacie im /tym samym/ więcej środków, by zniewalali Lud i trzymali go w jeszcze silniejszym uzależnieniu, bowiem każde wydzielone ciało w Narodzie będzie mieć zawsze swój własny interes, przeciwny do interesu Państwa, bądź będzie występować przeciwko działaniom rządu, bądź będą miały miejsce potajemne bunty i konspiracje, w które niestety obfituje historia. Nie można mieć nadziei, że zmieni się ich zachowanie, gdyż w ich podstawowym interesie leży mamienie ludu kłamstwami, strachem przed piekłem, dziwacznymi dogmatami oraz abstrakcyjnymi i niezrozumiałymi ideami teologicznymi. Księża będą zawsze wykorzystywać ignorancję i przesądy Ludu, posługiwać się (proszę w to nie wątpić) religią jako maską przykrywającą ich hipokryzję i niecne uczynki. Ale w końcu jaki jest tego rezultat: lud nie wierzy już w nic, jak np. we Francji, gdzie chłopi nie znają ani obyczajności, ani religii; są bardzo ciemni, chytrzy i niegodziwi.

Widzieliśmy Rządy Despotyczne, które posługiwały się zasłoną religii w przekonaniu, że to będzie najmocniejsza podpora ich władzy, wyposażano więc Księży w największe możliwe bogactwa kosztem nędzy ludu, nadawano im najbardziej oburzające przywileje aż po miejsce u Tronu, jednym słowem, tak mnożono względy, dobra i bogactwa Duchownych, że połowa Narodu cierpiała i jęczała z biedy, podczas gdy oni, nie robiąc nic, opływali we wszelkie dostatki.

Teraz, kiedy znane są zgubne skutki tego błędu, wydaje mi się, że nie ma lepszego sposobu niż pozwolić im upaść i upodlić się, a na koszt Rządu utworzyć szkoły dla Chłopów, w których będą oni mogli uczyć się moralności, rolnictwa, rzemiosła i kunsztu.

Mówię do filozofa, do zręcznego polityka: Rząd jako taki nie powinien mieć innej religii niż religia natury. Ten bezmierny glob wypełniony nieskończonymi gwiazdami i nasze serca, które bezwiednie zawsze zwracają się /ku niej/ w rozpaczy, świadczą oczywiście o istnieniu Istoty Najwyższej, której nie rozumiemy, ale ją w duchu czujemy i którą wszyscy powinniśmy adorować. Pozostawmy więc wszystkim sektom, wszystkim religiom swobodę praktykowania ich kultu, byleby były one posłuszne prawom ustanowionym przez Naród.
"
~Tadeusz Kościuszko

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Walking with the Wind (2017) [8/10]

plakat Proste krzesło

Świat, w którym naprawa zwykłego krzesła może być tematem pełnometrażowego filmu.

"Walking with the Wind" to solidnie podlany dokumentem film obyczajowy o życiu prostych ludzi w wiosce w Himalajach. Fabuła również jest prościutka, ale opowiada konkretną historię - może tylko samo zakończenie mogłoby być trochę lepsze. Ale film wygrywa przede wszystkim niesamowitym klimatem, na który składają się znakomite zdjęcia zapierających dech w piersiach himalajskich krajobrazów oraz prawie dokumentalna rejestracja życia w tej surowej krainie. Ludzie tam żyjący - przynajmniej tak nam to przedstawiają twórcy - pomimo trudów dnia codziennego nie tracą optymizmu a film skutecznie zaraża tym optymizmem widza.

Wygraniem pozornie nudnej prostoty dzięki talentowi reżysera obraz ten przypomina mi, pomimo innej tematyki, "The Straight Story" Davida Lyncha.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Unicórnio / Unicorn (2017) [8/10]

plakat Tak to się robi, panie Malick

Niesamowita poetycka impresja, czarująca nieziemskimi zdjęciami, muzyką i klimatem. Takie filmy kręciłby Terrence Malick, gdyby nie był grafomanem.

Uwaga, film jest ciężki w odbiorze i nie spodoba się raczej komuś, kto nie trawi kina "festiwalowego". Jednak jeśli ktoś lubi lub chce spróbować czegoś nowego, nietypowego, to gorąco polecam ten obraz. Mnie się w ogóle nie dłużył, chociaż trwa 2 godziny. W odróżnieniu od 90% eksperymentalnego śmiecia straszącego z ekranów po festiwalach filmowych, ten eksperyment jest naprawdę udany. Jak widać - wystarczy mieć talent.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Sal (2018) [5/10]

plakat Ocena tylko 5 na 10, bo film uryw

Pustynia w Kolumbii. Pośród nieziemskiego księżycowego krajobrazu mieszkają ludzie, twardzi niczym nieliczne rośliny, które są w stanie przetrwać w takich warunkach. Zjawia się też ten obcy, człowiek znikąd, bez przeszłości, który tylko przejeżdżał, ale wypadek motocyklowy połączył jego los z mieszkańcami pustyni.

Film ogląda się z prawdziwym zainteresowaniem, głównie dzięki niesamowitym krajobrazom i możliwości podglądania surowego pustynnego życia. Oceniłbym go pewnie jakoś na 7/10, gdyby nie to, że fabuła nagle się urywa - niemal w pół słowa, jakby nagle zabrakło taśmy... Ech... Naprawdę szkoda.

Beznadziejne są też pseudopoetyckie wstawki z jakąś kobietą opowiadającą spoza kadru o tym, jak to pustynia związana jest z morzem oraz idiotyczne, szczątkowe retrospekcje z życia nieznajomego, które i tak niczego nie wyjaśniają, a marnują czas, który można było poświęcić na zakończenie właściwej opowie

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Seks po fińsku / Haarautuvan rakkauden talo (2009) [7/10]

plakat Niezła czarna komedia

Naprawdę niezła czarna komedia. Pomimo sporej dawki humoru, wyczuwalny jest typowo skandynawski duszny depresyjny klimacik, co ja akurat uwielbiam. Dlaczego więc właściwie "tylko" 7/10? Momentami brakuje subtelności i niektóre wątki czy postaci naszkicowane są zbyt grubą kreską (karykaturalny wścibski sąsiad, pewne ...eee... romantyczne wybory bohaterów). Przeszkadzało również nagromadzenie dziwnych zbiegów okoliczności - ja rozumiem, że Finlandia nie jest zbyt gęsto zaludnionym krajem, ale naprawdę wszyscy są tam ze sobą spokrewnieni? Chociaż z drugiej strony użycie patentu rodem z "Dynastii" pozwoliło rozwinąć świetny absurdalny wątek.

Warto obejrzeć.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Portret o zmierzchu / Portret w sumerkach (2011) [8/10]

plakat I jeszcze jeden i jeszcze raz

Sowieckie piekło po raz kolejny. Przerażający portret piekła na Ziemi, widziany oczami rosyjskich, a jakże, twórców. Nasze polskie po-komuchy nazywają twórców rozliczających się z mrocznymi stronami naszej rzeczywistości ubekami, różową hołotą, Żydami lub folksdojczami, o czym można się przekonać, zaglądając na profile Wojciecha Smarzowskiego lub Pawła Pawlikowskiego na portalach filmowych. Nie wątpię więc, że również reżyserka "Portretu..." Angelina Nikonowa uchodzi w swojej liżącej stopy Putasowi ojczyźnie za wroga ludu.

Osobiście bardzo się cieszę, że jest tylu rosyjskich artystów mających odwagę kręcić kolejne filmy w nurcie "kina sowieckiego upadku", którego głównym kapłanem był oczywiście nieodżałowany, przedwcześnie zmarły Aleksiej Bałabanow. A może po prostu inaczej się nie da, jeśli jest się inteligentnym i wrażliwym człowiekiem i mieszka się w Mordorze. A czemu się cieszę? Po pierwsze, prawie zawsze te filmy są co najmniej dobre, a często wręcz genialne, ale mam jeszcze drugi, egoistyczny, powód. Obrazy te są oczywiście potwornie depresyjne, przygnębiające. Mnie jednak, paradoksalnie, poprawiają humor - dobrze jest czasem na zasadzie kontrastu poczuć, że samemu żyje się w naprawdę fajnym kraju.

Ale wystarczy już tych ogólnych rozważań o kinematografii ojczyzny orków i nazguli. Przejdźmy do "Portretu o zmierzchu", skoro wiecie już, że z racji wyjątkowego upodobania do sowieckiego kina, mogę być nieobiektywny. Jeśli chodzi o stężenie okropieństw, które serwuje nam debiutująca reżyserka, to jest to jakieś 0.8-0.9 bałabanowa. Reżyser "Ładunku 200" byłby dumny z takiej naśladowczyni. Do pewnego momentu film ogląda się bez zaskoczeń, jako swoiste "the worst of Russia", bardzo smakowicie zresztą pokazane. Po czym następuje przewrotka fabularna, niczym u Bałabanowa, ale - inaczej niż u Bałabanowa - jest ona absurdalna. Jeśli czytaliście inne recenzje lub komentarze na forach, to pewnie już wiecie o co chodzi, bo trzeba przyznać, że ciężko pisać, czemu ma się wobec tego filmu mieszane uczucia, bez wyjawiania tego fabularnego twistu. Ja jednak spróbuję.

Tym twistem nie jest bynajmniej zdarzenie, które spotyka główną bohaterkę, Marinę (znakomita Olga Dychowicznaja), prawie na samym początku filmu, bo nie jest ono zbytnio zaskakujące - w końcu to Rosja. Twistem jest to, jak w wyniku tego zdarzenia Marina zaczyna postępować. W komentarzach i recenzjach ścierają się dwa poglądy - jej zachowanie jest absurdalne i niewiarygodne psychologicznie bądź też całkiem możliwe i uzasadnione. Niezła sprzeczność, prawda? Oczywiście świadczy to o tym, że film jest kontrowersyjny i skłania do przemyśleń, ale trzeba mieć na uwadze, że jeśli rezultatem tych przemyśleń będzie przystąpienie do frakcji "absurdalistów", to możecie mieć ochotę rzucić kapciem w telewizor, a to w dzisiejszych czasach coraz kosztowniejsze urządzenie (telewizor, nie kapeć). Czujcie się więc ostrzeżeni.

Ja, pomimo tego, że zgadzam się z opinią o absurdalności zachowań Mariny, kapciem nie rzuciłem. Po pierwsze, może rzeczywiście wśród 7 miliardów ludzi na świecie znalazłoby się kilka kobiet, które zachowałyby się równie absurdalnie. Również wśród dzieł filmowych nie trzeba daleko szukać, żeby wspomnieć tylko dużo bardziej absurdalną (końcówka!) "Pianistkę", pupilka krytyki Hanekego. A po drugie, jeśli uda nam się odwiesić do szafy niewiarę w krytyczną decyzję Mariny, to już jej dalsze postępowanie, z tej decyzji wynikające, jest rewelacyjnie pokazane. Bezbronna wobec mieszkańców sowieckiego piekła kobieta nagle zamienia się w socjologa, z poświęceniem badającego "życie seksualne dzikich". Znowu nie chcę wchodzić w szczegóły, ale momentami pojawia się tam wręcz tarantinowski klimat podlanej satyrą makabreski. Prawie w pełni wynagrodziło mi to początkowy niesmak i w ostatecznym rozrachunku mimo wszystko oceniam ten film jako bardzo dobry. Oczywiście nie da się wykluczyć, że gdyby aż do końca był to zwykły dramat o ofierze Mordoru, to byłby on dużo bardziej poruszający i - kto wie - może dużo lepszy. Ale scenarzystki (Nikonowa i Dychowicznaja) postanowiły inaczej i trzeba zmierzyć się z tym, co mamy. Moim zdaniem warto.

Na zakończenie muszę jeszcze dać wyraz swojemu zdumieniu, które ogarnęło mnie po przeczytaniu niektórych recenzji (również recenzji redakcyjnej na pewnym dużym polskim portalu filmowym). Niektórzy recenzenci odsądzają ten film od czci i wiary wyłącznie z powodu tego braku psychologicznego prawdopodobieństwa. Przepraszam? Krytyk filmowy, który stawia taki zarzut? W świecie, w którym co drugi film autorski, brylujący na festiwalach, ma za bohaterów jakieś wydumane konstrukty, których zachowanie nie ma nic wspólnego z ludzkim? Wyżej przywołałem już tragiczną, według mnie, "Pianistkę", ale taką listę można by ciągnąć przez kilka ekranów. Chociażby idiotyczna "Dzika" (7/10 od recenzenta na owym dużym portalu), w której kobieta porywa sobie z lasu wilka i postanawia założyć z nim podstawową komórkę społeczną (ludzie na forum dopatrują się w tym satyry, nie mogąc wręcz uwierzyć, że to zostało nakręcone na poważnie - a zostało). Albo obsypane deszczem nagród "Przełamując fale", gdzie główna bohaterka wmawia sobie, że jej chory mąż wyzdrowieje, jeśli będzie się oddawać robotnikom za pieniądze. Ludzie, którzy nie widzą w powyżej opisanych zachowaniach niczego dziwnego, nie powinni mieć żadnych zastrzeżeń do fabuły "Portretu o zmierzchu".

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Podróż do raju / Paraiso Travel (2008) [7.5/10]

plakat Szczęśliwego Nowego Jorku

Fajny komediodramat o parze 18-letnich kretynów z Kolumbii, którym zamarzyło się życie w Hameryce. Historię oglądamy z punktu widzenia Marlona (Aldemar Correa), który - zakochany na zabój w pięknej Reinie (Angelica Blandon) - daje jej się namówić na nielegalną emigrację do Stanów. Zaraz po przyjeździe do Nowego Jorku nieznający ani słowa po angielsku idiota gubi się w miejskiej dżungli i nie potrafi wrócić do hostelu, w którym zatrzymał się ze swoją "królową"... Śledzimy więc jego tułaczkę po najbardziej zakazanych rejonach latynoskiego odpowiednika Greenpointu. Jednocześnie, w retrospekcjach Marlona widzimy kolejne etapy gehenny, którą para musiała przejść, aby dotrzeć "na nielegalu" z rodzinnej Kolumbii do USA.

Gdzie tu więc elementy komediowe? Zwłaszcza że na portalach filmowych film ma przypisane gatunki "dramat" lub "melodramat"? Otóż - nie wiem, czy całkiem zgodnie z intencją twórców - głupota Marlona jest tak powalająca, że kolejne nieszczęścia, które go spotykają w Nowym Jorku, począwszy od kretyńskiego zagubienia się, są nieodparcie śmieszne i stanowią jeden z jaśniejszych punktów tego obrazu.

Co jeszcze na plus? Naprawdę mocna (i zupełnie na serio) jest część przedstawiająca podróż (która kosztuje niektórych gigantyczną jak na warunki kolumbijskie kwotę 3000 dolarów, a innych - życie). Ten fragment przypomniał mi inny film o nielegalnych emigrantach (tym razem z Afryki) - o rok wcześniejszy "14 kilometrów", który gorąco polecam. Dobre jest też, zaskakująco nieoczywiste według mnie, zakończenie. No i wreszcie jakoś fajnie jest zobaczyć, że nie tylko polscy emigranci w Stanach to w dużej mierze stado odpadów atomowych.

A co nie zagrało? Elementy melodramatyczne, które też są w filmie obecne pod postacią pięknej nowej znajomej, Milagros (Ana de la Reguera), są strasznie banalne, podobnie jak bajkowa "kariera" naszego wiejskiego głupka. Prosto z baśni Disneya twórcy wyjęli też stado "dobrych wróżek", które Marlon co i rusz napotyka na swej drodze. Wreszcie, strasznie wkurzało mnie, że naszego niby nastoletniego bohatera grał dorosły 25-letni facet (a aktorka grająca Reinę miała wręcz lat 28!). Może gdyby w roli tej występował ktoś w odpowiednim do scenariuszowych deklaracji wieku, głupota jego postępowania nie byłaby aż tak rażąca dla widza.

Pomimo sączącego się miejscami z ekranu bajkowego banału, film oglądało mi się bardzo dobrze i polecam go ludziom zainteresowanym tematem nielegalnej emigracji lub po prostu tym, którzy mają ochotę obejrzeć niezły dramat z elementami (niezamierzenie?) komediowymi. A jeśli ktoś lubi w dodatku prostackie melodramaty, to wręcz pozycja obowiązkowa. Ode mnie ocena 7.5/10.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Barwy ochronne (1976) [8/10]

plakat Stary cynik kontra młody idealista

Na letnim obozie studenckim młodziutki, pełen ideałów, pracownik naukowy przechodzi przyśpieszony kurs życia, pod kierunkiem makiawelicznego docenta.

Zanudzi ogrywa swój chyba ulubiony, poza Bogiem, temat - starcia cynizmu z idealizmem. Ale tym razem (co nie zawsze mu wychodzi, zwłaszcza w późniejszych latach) zrealizowane jest to mistrzowsko. Starcie dwóch osobowości, koncertowo zagranych przez Piotra Garlickiego i (zwłaszcza!) Zbigniewa Zapasiewicza ogląda się z zapartym tchem, chłonąc rewelacyjne dialogi. Niektórzy twierdzą, że siłą tego filmu jest wyłącznie życiowa rola Zapasiewicza, ale moim zdaniem to niesprawiedliwa ocena tego znakomitego filmu. Nawet gorzej zagrany, to byłby nadal bardzo dobry, skłaniający do przemyśleń dramat psychologiczny. Zgrzyta w tym wszystkim jedynie dziwaczny i przerysowany wątek porytego studenta z Torunia, granego w przeszarżowany sposób przez Eugeniusza Priwieziencewa. Natomiast grę Zapasiewicza oceniam mimo wszystko "tylko" na 9.5, gdyż momentami wkrada się tam fałszywa teatralna nuta, co razi tym bardziej, że reszta roli jest wyczesana w kosmos.

Zanudzi do tematu powrócił ćwierć wieku później w filmie "Życie jako śmiertelna choroba przenoszona drogą płciową"; do tego stopnia, że Zapasiewicz powtarza tam praktycznie tę samą rolę starego (teraz już dużo starszego) cynika. Wyszło to duuuużo gorzej niż w "Barwach ochronnych", co tym bardziej pozwala docenić ten drugi - starszy - obraz.

Film można obejrzeć legalnie i za darmo na Jutubie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]