Meteorlar / Meteors (2017) [4/10]

plakat Aaaalllleeee oooo ssooooo chodzi?

Poetycki niby-dokument. Zdecydowanie nie dla każdego (dla mnie też nie za bardzo). Film został wyróżniony na kilku festiwalach, więc takie kino ma swoich amatorów. Muszę zresztą podkreślić, że to nie jest jeszcze ta najniższa półka grafomańskich arthousowych bełkotów.

Mnie w tym obrazie przeszkadzało zbyt wolne tempo narracji (ale już gutkofile będą zachwyceni nic-się-nie-dzianiem) i mętność warstwy poetyckiej, ale przede wszystkim popularna ostatnio maniera kręcenia dokumentu, który nie jest dokumentem. Owszem, oglądamy zdjęcia dokumentalne, sporadycznie słuchamy wypowiedzi jakichś ludzi dotkniętych konfliktem zbrojnym, ale to wszystko jest pozbawione jakiegokolwiek kontekstu. Nie dowiadujemy się absolutnie niczego o tym konflikcie, jego stronach, nawet sytuacji tych ludzi. Wiemy tylko, że "o, tu jest dziura po kulach", "przez tydzień nie było prądu", a "niektórzy sąsiedzi zginęli". Ponieważ film jest turecki i wspomina się w nim o języku kurdyjskim, można domniemywać, że chodzi o konflikt państwa tureckiego z Kurdami, ale sam film nic nam nie mówi na ten temat. Widzowi pozostaje więc śledzenie dłuuuuugich czarno-białych ujęć (skądinąd naprawdę klimatycznych - zwłaszcza fragmenty kręcone w górach, podczas polowania na koziorożce są rzadkiej urody - chociaż, z drugiej strony, pokazują zabijanie zwierząt, więc też nie są one dla każdego) i słuchanie sporadycznie wygłaszanych natchnionych fraz w stylu "chciałabym się zamienić w ptaka i odlecieć". Obawiam się, że wielu widzów może mieć takie marzenie po 20 minutach seansu.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Bug's Life, A (1998) [9/10]

plakat Kolejna świetna animacja nie tylko dla najmłodszych

"Trzej Amigos". Wersja dla dzieci.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Lucy (2014) [4/10]

plakat Co powstanie, gdy reżyser wykorzysta tylko 1% mózgu?

Widać Besson nie oglądał "Kosiarza umysłów", bo może oszczędziłby widzom tego dojmującego uczucia zażenowania. Scarlett Johansson gra koncertowo, film zawiera mnóstwo pierwszorzędnych scen akcji, ale kicz to straszliwy, a głupota aż wyje. Nie jedzcie popcornu, bo podczas finałowej sceny można się porzygać.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Star Wars: Episode VII - The Force Awakens (2015) [9.5/10]

plakat Nowsza nadzieja

Fajny remake "Nowej Nadziei". Rozumiem, że w części VIII First Order będzie kontratakował, aby w części IX wystawić czwartą Gwiazdę Śmierci, tym razem wielkości układu słonecznego. Widowisko było wspaniałe i zapierające dech w piersi i mimo wszystko bawiłem się świetnie, ale DLACZEGO TO MA TĘ SAMĄ FABUŁĘ CO CZĘŚĆ IV????

A gwiazdka w dół jednak bardziej za tego rozciapcianego mydłka o minie zbitego spaniela, który ma niby być przerażającym czarnym charakterem. Chociaż właściwie z Marka Hammilla w pierwszej trylogii też się specjalnie charyzma nie wylewała...

Jak widać, powyższa mikrorecka została napisana przed pojawieniem się na ekranach części VIII i muszę odszczekać to, co napisałem powyżej o roli Adama Drivera. Ku mojemu olbrzymiemu zaskoczeniu i zachwytowi, okazało się, że sposób grania Kylo Rena był jak najbardziej przemyślany przez twórców. On miał być takim niezrównoważonym emo-dzieciuchem, co zostało cudownie rozegrane w "Ostatnim Jedi". Uwielbiam się tak mylić.

Seria "Star Wars":
Star Wars: Episode VII - The Force Awakens (2015) [9.5/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Dene wos guet geit / Those Who Are Fine (2017) [1/10]

plakat Nocny koszmar telemarketera

Pełnometrażowy debiut niejakiego (jakoś słowo "filmowiec" nie chce mi przejść przez gardło) Cyrila Schäublina. Chociaż formalnie pełnometrażowy, film ten to tak naprawdę 10-minutowa schematyczna krótkometrażówka o oszustwie na wnuczka połączona z godzinnym zapisem nocnego koszmaru telemarketera. Składa się on niemal wyłącznie z rozmów o cenach taryf telefonicznych, o problemach z dostępem do sieci, o ofertach ubezpieczeniowych, o obsłudze rachunków bankowych, o niepamiętaniu tytułów filmów, aż po dyktowanie haseł do WiFi i numerów paszportów. I potraktujcie poważnie to co piszę, bo nie żartuję, jeśli chodzi o proporcję treści do wypełniacza. Około 10 minut w sumie trwają chociażby dwie sceny z pracy telemarketerów, podczas których obserwujemy i słuchamy, jak dzwonią do ludzi z jakimiś ofertami.

Próbki dialogów:

- UX, 89...
- UX, 89...
- ZN, 16...
- ZN, 16...
- 27, IP...
- 27, IP...
- 63, 19.
- 63, 19.
- Super. Działa. Dzięki.
- Proszę
- Wariactwo, przypomniał mi się teraz ten film. Jaki on miał tytuł? Jest tam taka scena, w której terrorysta podaje hasło drugiemu facetowi. Terrorysta jest przebrany za bankiera i podaje hasło prawdziwemu bankierowi. I ono aktywuje bombę i cały bank wylatuje w powietrze. A w tym czasie dyrektor banku wpada w szał. I to nie ma nic wspólnego z atakiem terrorystycznym. W tym banku mają miejsce niezliczone transfery pieniężne. To duży bank, coś jak Europejski Bank Centralny. I gdy wybucha, wszystkie banknoty i papiery wartościowe, to wszystko zaczyna wirować w powietrzu. Po prostu wariactwo, do tego w slow motion. I muzyka...
- Jaka była ta muzyka?
- To nie była klasyczna muzyka filmowa, raczej coś minimalistycznego. A potem to było jak fajerwerki. Nie wiecie o jakim filmie mówię, prawda?

(20 sekund ciszy)

- Moje połączenie z Internetem jest zbyt wolne. Naprawdę powinno być szybsze.
- Przenieś się do Switzerland Everywhere. Są najtańsi. Płacisz tylko 9.99 miesięcznie i taryfa obejmuje całą Europę.
- Naprawdę?
- Ile Ty płacisz?
- No ja jakieś 39 franków.
- Kurczę, nie mogę pozbyć się z głowy tej melodii. Angielskiego piosenkarza
(nuci przez 20 sekund).
(20 sekund ciszy)
- Znasz ten film? Naprawdę dobry film, który widziałam ostatnio. Jaki on miał tytuł? O dwóch policjantach, którzy się w sobie zakochują. Naprawdę... Już dwa razy go widziałam. Jest świetny.

Jak rozumiem, Schäublin chciał zilustrować to, jak ważne stało się w zachodnim społeczeństwie korzystanie ze smartfonów, jako że w każdej scenie bohaterowie są pochłonięci obsługą telefonów lub tabletów, oraz jak puste stało się nasze życie i jak powierzchowne są relacje społeczne. Szkoda tylko, że jego dzieło jest równie puste i pozbawione znaczenia jak rozmowy o pupie Maryni prowadzone przez jego bohaterów. Przykro mi, że kolega reżyser ma mózg wyprany pracą jako telemarketer i jedyne o czym potrafi opowiadać to swoje rozmowy o niczym z kolegami z pracy, ale nie rozumiem, dlaczego nikt mu nie wytłumaczył, że kręcenie o tychże rozmowach 70-minutowego filmu to nie jest najlepszy pomysł. Może lepiej byłoby się zwolnić i - bo ja wiem - wyruszyć w podróż dookoła świata? Albo poczytać książki? I jak już zdobędzie się jakiś bagaż doświadczeń lub przemyśleń głębszych niż dialog o ustanawianiu połączenia przez hotspot WiFi - wrócić do pomysłu zostania filmowcem?

Oglądanie tzw. kina festiwalowego jest jak chodzenie po polu zaminowanym przez stado krów. I muszę z pewnym podziwem przyznać, że to jest największy krowi placek, w jaki wdepnąłem od dłuższego czasu.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Świąteczna przygoda (2000) [1/10]

plakat A myślałem, że Kevin to gówno...

Na szczęście nie oglądałem i wy też tego nie róbcie - no chyba, że u Miecia Masochisty na Jutubie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

3/4 (2017) [3/10]

plakat Przekleństwo inżyniera Mamonia

Film obyczajowy absolutnie o niczym. Wzorcowe kino "festiwalowe", oczywiście nakręcone statyczną kamerą z równie nudnymi ujęciami. Jedno co na plus, to świetna gra nastoletnich aktorów.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Severina (2017) [4/10]

plakat Rzuć kostką a powiem Ci czy Cię kocham

Film o miłości do książek. Oraz o obsesji na punkcie kobiety. Co jest przedstawione przy pomocy niestety całkowicie absurdalnej i niewiarygodnej fabuły. Szkoda, bo zaczyna się nawet nieźle, przypominając "Nothing Personal" Urszuli Antoniak (a już ten film lekko naginał granice prawdopodobieństwa ludzkiego zachowania).

A co mam na myśli pisząc o rzucie kostką? Zacznijmy od tego, co to jest gra fabularna. Jest to typ gry, gdzie grający wcielają się w postaci, które biorą udział w przygodzie, toczącej się według scenariusza ustalonego przez prowadzącego (tzw. Mistrza Gry) a skuteczność ich działań jest ustalana przez owego Mistrza Gry za pomocą rzutów kostką.

Jest natomiast modyfikacja tej gry, gdzie brak jest scenariusza i Mistrza Gry - wymyślamy sobie postacie i sytuację wyjściową (np. bohaterowie lecą statkiem kosmicznym), a absolutnie wszystko, co spotyka bohaterów, jest ustalane na bieżąco przy pomocy rzutu kostką. Grający umawiają się np. "jak wypadnie 1-2 to napadną nas obcy, jak 3-4 to dolecimy do miejsca przeznaczenia a jak 5-6 to wpadniemy w czarną dziurę i wyrzuci nas w alternatywnym wszechświecie".

Gra ta przypomina mi się za każdym razem, gdy oglądam filmy pokroju "Severiny". Bo postacie w takich filmach nie zachowują się tak jak normalni przedstawiciele gatunku homo sapiens, którymi kierują obyczaje, uczucia, rozum, popędy i tym podobne ludzkie cechy. Bohaterowie postępują, jakby kierował nimi wyłącznie ślepy los - przypadkowy rzut kostką autora scenariusza.

Ona zostaje na noc, zachęca go do pieszczot, po czym (rzucamy kostką):
1. beczy jak koza i zaczyna obgryzać mu kołnierzyk koszuli,
2. odpycha go, oznajmia, że jest lesbijką i wychodzi,
3. na zmianę śmieje się i płacze, gdy on ją pieści, pozostając sztywna jak kłoda,
4. prosi go, żeby się odwrócił tyłem, po czym wypróżnia się na dywan i woła "Teraz! Kochaj mnie!",
5. policzkuje go ale pozwala się dalej pieścić,
6. pierdzi i zaczyna śpiewać arie operowe.

I teraz proszę zgadnąć, co wypadło scenarzyście "Severiny" (albo autorowi powieści, bo film jest ekranizacją - nie mam pojęcia jak bardzo wierną).

Jeśli komuś nie przeszkadza, gdy bohaterowie filmowi zachowują się w niewiarygodny psychologicznie sposób, może dać temu filmowi szansę. Zrealizowany jest sprawnie i w sumie da się oglądać, zwłaszcza jeśli lubi się artystyczne kino nieholiłudzkie.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Boogie Nights (1997) [9/10]

plakat Skandalista Dirk Diggler

"Boogie Nights" to pierwszy film P.T. Andersona, jaki widziałem. Bardzo mi się spodobał i reszta twórczości tego pana wylądowała na liście "do obejrzenia", zwłaszcza że gość podobno trzyma poziom. Właściwie wszystkie elementy są tutaj pierwszorzędne - świetny scenariusz, reżyseria, wspaniała gra aktorska plejady znakomitych aktorów, zdjęcia (mistrzowskie kilkuminutowe ujęcia!), montaż, muzyka.

Jakbym już koniecznie miał się do czegoś przyczepić, to chyba do pewnej wtórności tego obrazu - miałem wrażenie, jakbym oglądał sequel o rok wcześniejszego i równie rewelacyjnego "People vs. Larry Flynt". No ale z drugiej strony nikt nie zarzuca kryminałom, że to filmy o detektywach próbujących rozwikłać zagadkę morderstwa. Tutaj to bardziej uderza dlatego, że raczej rzadko powstają filmy obyczajowe o amerykańskim biznesie porno w latach 70-tych. Ale jakby każdy miał być tak rewelacyjny jak "Boogie Nights" albo "Larry Flynt", to ja proszę o więcej.

Czego jeszcze nie rozumiem - i co się w sumie wiąże z powyższym - to zachwytów nad rzekomą oryginalnością i unikalnością stylu Andersona (wiem, widziałem na razie tylko jeden jego film, ale o cechach jego twórczości wyczytałem właśnie w dyskusjach o tym obrazie). Brak konkretnej intrygi biegnącej od punktu A do punktu B, brak puent i morałów, wnikliwość w ukazywaniu przekroju obyczajowego portretowanego środowiska, splatanie wątków przedstawiających luźno powiązane historie wielu równorzędnych bohaterów - to wszystko są cechy twórczości... Roberta Altmana, który to genialny reżyser doprowadził ten styl do perfekcji na kilkadziesiąt lat przed debiutem Andersona. Brawa dla Paula Thomasa za udaną adaptację stylu mistrza i daj Potworze, żeby każdy genialny reżyser miał tylko takich uczniów i naśladowców, no ale nazywajmy rzeczy po imieniu. Anderson nie jest przesadnie oryginalnym twórcą a jedynie(?) genialnym kontynuatorem pewnej filmowej estetyki kina obyczajowego, która już zawsze będzie kojarzyła się z Altmanem.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Valerian and the City of a Thousand Planets (2017) [10/10]

plakat SF porn

Jest takie określenie - "torture porn", które ma (pejoratywnie) określać filmy, których jedyną wartością jest dostarczanie wrażeń osobom lubiącym na ekranie oglądać tortury. Więc niniejszym przyznaję się - ja lubię oglądać tzw. "space opery". Filmy w stylu "Gwiezdnych wojen", z bogactwem obcych ras, światów, walk kosmicznych. Uwielbiam "5 element", "Strażników galaktyki", "Avatara", seriale "Gwiezdne wrota" i "Firefly". I "Valerian" to takie właśnie "SF porn" - po prostu 2-godzinny orgazm dla kogoś takiego jak ja.

Bardzo się bałem tego filmu, bo przecież ostatni obraz w tym gatunku, który wyszedł spod ręki Luca Bessona (którego pokochałem za "Wielki błękit", "Nikitę", "Leona" i "5 element" właśnie), to tragiczne "Lucy". Tymczasem tutaj Besson rozwalił system. Odzyskał mój dozgonny szacunek, choćby nakręcił teraz 20 filmów pokroju "Lucy". Fabuła "Valeriana" jest trochę komiksowa / papierowa / dziecinna, no ale tego można było z góry się spodziewać i takie filmy jak "Avatar", "5 element" czy "Strażnicy galaktyki" to też niekoniecznie jest kino moralnego niepokoju. Ale jest owa fabuła dużo lepsza niż się obawiałem. Oglądanie nie boli, a bogactwo świata, który Besson wykreował na ekranie, i oryginalność wizji... po prostu zwalają z nóg! Wg. mnie te elementy przebijają "Strażników...", zjadają na śniadanie "5 element" i są porównywalne tylko z "Avatarem" (uwaga - to nie jest aż tak dobry film jak "Avatar", bez przesady - mówię o jakości wykreowanego świata tylko) i światem "Gwiezdnych wojen" (ponownie - tylko o świecie mówię).

Wady? Że jednak fabuła jest dziecinna. Główny bohater jest totalnie bezbarwny (bo już jego partnerka, grana przez Carę Delevingne, daje radę) - brakuje strasznie kogoś na miarę Bruce'a Willisa z "5 elementu" - kogoś, kogo charyzmę widzimy na ekranie, a nie tylko nam się o niej mówi; kto, że przytoczę cytat z mojego ukochanego "Leona": "looks serious". Tymczasem filmowy Valerian (tragicznie obsadzony Dane DeHaan) wygląda jak wiejski głupek. Co jeszcze? Głupi i denerwujący jest wątek "miłosny" a właściwie to nawet nie miłosny tylko "końskich zalotów" (no tak - film dla 12-latków w końcu). No i wreszcie niektóre (ale tylko niektóre) wątki trochę nie trzymają się kupy, jak się nad nimi zastanowić (ale istnieje duża szansa, że przy tempie akcji nie będziecie mieli na to czasu - to nie "Prometeusz", gdzie głupota aż wyje z ekranu).

Pomimo tych wad ja daję 10/10 i serducho, bo mój wewnętrzny 12-latek oglądał z opadniętą szczęką i wypiekami na twarzy jak 30 lat temu pierwsze/piąte* "Gwiezdne wojny". I żebyśmy się dobrze zrozumieli – moje "10" nie oznacza, że ten film jest doskonały – nie jest. Ale zapewnia tak olbrzymią dozę pierwszorzędnej rozrywki dla miłośników "SF porn", że po prostu nie mogę dać mniej.

*) Tak, dla mnie pierwsze - ja jako pierwsze oglądałem właśnie "Imperium kontratakuje".

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Labirynt fauna / El laberinto del fauno (2006) [10/10]

plakat Arcydzieło

Zapierająca dech w piersiach wizja, poruszająca fabuła. Prawdziwa uczta dla oczu i serca. Koniecznie!

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Więzień nienawiści / American History X (1998) [8/10]

plakat Raz w pupę to nie gej...

Bardzo dobry, chociaż przemiana głównego bohatera, pomimo genialnej gry Nortona, pozostaje w sferze deklaracji. A to trochę zmniejsza siłę rażenia historii.

Muszę jeszcze wspomnieć o polskim tytule. Zwykle polskie tytuły, gdy nie są dosłownym tłumaczeniem oryginału, są żenujące. Zdarzają się jednak wyjątki - i oto jeden z nich. Polski tytuł nie dość, że jest świetny, to na dodatek jest dużo lepszy od wydumanego oryginału.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Master and Commander: The Far Side of the World (2003) [10/10]

plakat O mój Thorze, jakie to było dobre!

Spodziewałem się, że mi się spodoba, ale i tak przeszedł wszelkie moje najśmielsze oczekiwania. Rasowe kino wojenno-morsko-przygodowe, które zapewnia więcej rozrywki i emocji niż wszystkie filmy o piratach razem wzięte. Realistyczne ukazanie życia na okręcie, dowodzenia, prowadzenia bitew morskich, zapierające dech w piersiach sceny batalistyczne. No i wątek naukowo-przyrodniczy darwinopodobnego doktora, który o dziwo wcale nie kłóci się z główną linią fabularną, tylko stanowi dla niej wdzięczny kontrapunkt i interesująco ją uzupełnia. Po prostu majstersztyk - arcydzieło w swoim gatunku.

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Godfather: Part III, The (1990) [9/10]

plakat A właśnie, że wcale nie gorszy!

Sofia jest bolesna wielce, ale intryga wyczesana w kosmos a napięcie w scenie finałowej jonizuje powietrze w całym mieszkaniu.

Wszystkie trzy filmy kończą się sceną masowej egzekucji przeciwników, ale ta z części III, dzięki jej sprawnemu połączeniu ze sceną zamachu w operze jest zdecydowanie najbardziej emocjonująca. No i wątek, że prawdziwa mafia, przy której Michael Corleone to mały żuczek, kryje się w Watykanie i we włoskiej polityce, jest bardzo smakowity i realistyczny.



Seria "The Godfather":
The Godfather (1972) [9/10]
The Godfather: Part II (1974) [9/10]
The Godfather: Part III (1990) [9/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]

Ice Age 3: Dawn of the Dinosaurs (2009) [7/10]

plakat Wyjątkowo wyrównana seria

Trzecia część nie spuszcza z tonu - moim zdaniem jest równie dobra co poprzednie.

Seria "Ice Age":
Ice Age (2002) [7/10]
Ice Age 2: The Meltdown (2006) [7/10]
Ice Age 3: Dawn of the Dinosaurs (2009) [7/10]

[ Filmweb ] [ FDB ] [ IMDB ]