Mało było chyba w ostatnich latach filmów tak kontrowersyjnych jak "
Ostatnia rodzina". I to – niespodzianka! – z powodów innych niż zwykle. Nie chodzi o krytykę religii, nadmiar wyuzdanego seksu, brutalność czy politykę, a o to, że pewien człowiek został pokazany jako większy wariat niż w rzeczywistości. Problem w tym, że człowiekiem tym był
Tomasz Beksiński, znakomity tłumacz, dziennikarz muzyczny, ale przede wszystkim prezenter radiowy, który swoją osobowością zaczarował kilka pokoleń radiosłuchaczy.
Nocne audycje Tomka miały charakter niemalże parareligijnych misteriów, a rzesze fanów są zafascynowane jego postacią nawet 20 lat po jego śmierci.
Z pozoru, dla osób postronnych,
Tomasz Beksiński był brylującym na salonach wśród rzeszy wyznawców elokwentnym czarusiem, człowiekiem sukcesu. Jednak w duszy, dla jego bliskich oraz osób, które zadały sobie trud, aby wczytać się w jego felietony lub posłuchać ze zrozumieniem jego audycji, Tomek był głęboko zaburzonym, egoistycznym, neurotycznym i nieszczęśliwym człowiekiem z głęboką depresją (a niektórzy twierdzą, że wręcz chorobą afektywno-dwubiegunową). Skąd więc te kontrowersje? Otóż stąd, że ojciec Tomka, sławny malarz
Zdzisław Beksiński, kompulsywnie filmował życie rodzinne kamerą VHS i sporo takich nagrań jest
dostępnych do obejrzenia w Internecie. Tymczasem kreacja grającego Tomasza
Dawida Ogrodnika drastycznie odbiega od tego, co możemy w każdej chwili zobaczyć na oryginalnych nagraniach. Dziwaczne zachowania Tomasza, jego tiki, wybuchy gniewu są tutaj karykaturalnie przerysowane. I tego fani dziennikarza nie mogą zrozumieć ani wybaczyć.
Muszę przyznać, że w dużej mierze rozumiem ich rozgoryczenie, gdyż przerysowanie zachowań Tomasza jest uderzające i również nie pojmuję tej decyzji artystycznej. Uważam ją za błędną i nie przekonuje mnie tłumaczenie w stylu "chcieliśmy, żeby to była uniwersalna historia a nie dosłowne odegranie dziejów rodziny Beksińskich". Jeśli tak, to przecież nikt nie bronił twórcom nakręcić filmu fabularnego o dysfunkcyjnej rodzinie Kowalskich z głęboko zaburzonym synem na pograniczu autyzmu. Ale jeśli kręcimy film o Beksińskich, ma to niby być film biograficzny, z wielką dbałością odtwarzamy każdy szczegół wnętrza peerelowskiego mieszkania, aktorom każemy dokładnie odgrywać uwiecznione na kasetach VHS sceny – i tylko jeden
Dawid Ogrodnik w tym niemal dokumentalnym obrazie odtwarza jakąś niepojętą karykaturę swojej postaci, to ja tego nie rozumiem i nie kupuję.
Proszę mnie jednak nie zrozumieć źle – kreacja
Ogrodnika jest sama w sobie znakomita i gdyby on grał autystycznego Adama Kowalskiego, nikt nie powiedziałby o niej złego słowa. No ale to miał być
Beksiński... A nie jest. Z tyłu głowy pojawia się zresztą nieprzyjemna myśl, że może rzeczywiście plan zakładał nakręcenie uniwersalnej historii, a Beksińscy pojawili się w tej układance tylko po to, żeby za pomocą sławnych bohaterów lepiej sprzedać swój film… Jeśli taka właśnie była motywacja twórców, to bardzo nieładnie z ich strony.
Pomimo tych zarzutów, w mojej ocenie film się broni. Jestem w stanie przejść do porządku dziennego nad tą absurdalną niespójnością, a prawie każdy inny element tego obrazu jest znakomity. Wspaniała gra aktorska
Andrzeja Seweryna, który – zupełnie inaczej niż
Ogrodnik – praktycznie staje się
Zdzisławem Beksińskim czy przejmująca kreacja
Aleksandry Koniecznej jako Zofii Beksińskiej zachwycają. Podobnie wielkie wrażenie robi scenografia i pietyzm, z jakim udało się oddać realia szaro-burej peerelowskiej egzystencji. Zdjęcia i muzyka (twórcom udało się pozyskać szereg ulubionych przez Tomka
przebojów) dopełniają rewelacyjnej całości.
A czy historia rzeczywiście jest uniwersalna? No cóż, ma rację Zdzisław mówiący w pewnym momencie, że "
każdy ma jakieś ukryte potrzeby, tylko straszliwie boi się ich ujawnienia", czy to będzie członek PiSu marzący o innym członku czy lewicowa działaczka skrycie gardząca
Afrykańczykami. Opowieść o dysfunkcyjnej rodzinie jest nakręcona z maestrią i głęboko poruszająca sama w sobie, bez odwoływania się do biograficznego kontekstu. Chociaż mam wrażenie, że dla osób nieznających w ogóle historii Beksińskich, film ten może być miejscami nieczytelny – zwłaszcza jego ostatni rozdział. Kim są ci ludzie, którzy nagle pojawiają się w domu Beksińskich? O co tu w ogóle chodzi? Ja wiem, ale ktoś, kto siada, żeby obejrzeć "uniwersalną historię"? Czy on też będzie rozumiał? Mam wątpliwości. Z drugiej strony, w anglojęzycznym Internecie nie brak głosów w stylu "fakt, że to film o jakimś nieznanym nikomu malarzu w niczym nie przeszkadza".
Jedyne zarzuty (poza kreacją
Ogrodnika), jakie mam do tego filmu, dotyczą właśnie scenariusza. Wg. mnie historia tragicznych losów rodziny Beksińskich została opisana trochę po łebkach. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że twórców ograniczały ramy czasowe, gdyż film nie może trwać 5 godzin, jednak chęć przedstawienia zbyt wielu epizodów sprawiła, że są one pokazane – moim zdaniem – zbyt skrótowo; niektóre ograniczone wręcz do kilkudziesięciosekundowych, ledwie zarysowanych urywków. Może można było z niektórych wątków zrezygnować – np. z ledwie liźniętego motywu relacji z
Piotrem Dmochowskim, która w dodatku odstaje od reszty poruszonych tematów? W zamian można było pogłębić wątek relacji rodziców z synem, przedstawić bliżej jego dość nieudane – a na pewno mające wpływ na finał historii – życie uczuciowe, czy wreszcie rozwinąć końcowy epizod filmu…
Każdemu, kto nie jest jednak wyznawcą kultu
Tomka Beksińskiego, gorąco polecam "
Ostatnią rodzinę". Na mnie film zrobił olbrzymie wrażenie, tym bardziej, że jest to dzieło reżysera-debiutanta.